
źródło zdjęcia: sxc.hu
Mijają 73 lata, kiedy w nocy z 9 na 10 lutego 1940 roku uzbrojone grupy enkawudzistów w towarzystwie miejscowych komunistycznych aktywistów, wkroczyły do tysięcy polskich rodzin z nakazem natychmiastowego opuszczenia swych domostw. Tragizm tych wydarzeń był przerażający. Tabor do masowej deportacji przygotowywano już w styczniu 1940 roku. Składy pociągów liczyły do 60 wagonów. W każdym z nich zamykano po 50 osób.
W tym pamiętnym dniu, rozpoczęła się wielka akcja, którą dzisiaj nazywamy Golgotą Wschodu. Na mocy paktu Ribbentrop – Mołotow, Sowieci szybko zajęli i okupowali blisko 52 % obszaru II RP, na którym zamieszkiwało ponad 13 milionów obywateli Rzeczypospolitej. Czytaj więcej…

źródło zdjęcia: Sergiusz Jackowski
To jest mój wujek, młodszy brat mojej mamy – Józef Szabowicz. Zdjęcie prawdopodobnie pochodzi z roku 1941.
Urodził się we wsi Dziahile w 1906 roku na Białorusi w przedwojennym województwie Wilno powiat Postawy. Służbę wojskową odsłużył w Pułku Ułanów Grodzieńskich w Postawach, gdzie po roku służby zgłosił się na ochotnika do pracy w kuźni ułańskiej. Po odbyciu służby wojskowej powrócił do swojej wsi, ożenił się i miał piątkę dzieci. Miał małe gospodarstwo rolne, a na utrzymanie dzieci dodatkowo dorabiał swoim fachem nabytym w kuźni ułańskiej. Przed wybuchem wojny miał zaawansowaną budowę nowego domu. Po rozpoczęciu niemieckiej agresji na Rosję został błyskawicznie tak jak i wszyscy młodzi mężczyźni zmobilizowany do Armii Czerwonej. Brał udział w pierwszym boju w obronie Mińska. Po wycofaniu w głąb Rosji walczył w obronie innych miast. Dowództwo dostrzegło, że Białorusini nie za bardzo angażowali się w walkach za obcą ojczyznę. W obawie przed ucieczkami do niemieckiej niewoli, wszystkich żołnierzy z polskimi nazwiskami wycofano z frontu i zesłano na Sybir. Czytaj więcej…

źródło zdjęcia: Halina Paszkowska
Sybiracka opowieść część 3
Chociaż było to również zakazane, lekcje odbywały się w języku ojczystym. Było tam 150 dzieci podzielonych na grupy młodszych starszych i średnich szkolników, mnie zaliczono do średniaków. Dzieci pracowały w pobliskim kołchozie przy zbiorze bawełny. Kiedy maszerowaliśmy czwórkami na plantację, pilnie wypatrywaliśmy czy nie leżą gdzieś ogryzki po zjedzonych jabłkach.
Kiedy Kazach rzucał ogryzek, dzieci na wyścigi padały na kolana wyrywając go sobie jedno drugiemu. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie ile ja tych ogryzków zjadłam. Z głodu jedliśmy również ziarnka bawełny, chociaż były niesamowicie gorzkie. Czytaj więcej…

źródło zdjęcia: Halina Paszkowska
Sybiracka opowieść część 2
Tatuś pracował w kołchozie kosząc zboże kombajnem. Tam deszcz nie padał, a pola nawadniane były specjalnymi rowami melioracyjnymi. W kołchozie tym nie było wody po którą należało chodzić po kilka kilometrów.Początkowo otrzymywaliśmy pomoc z UNRY która była amerykańską organizacją pomagającą ofiarom wojen. Dostawaliśmy ubrania i jedzenie, jednak wkrótce ta pomoc z nieznanych nam powodów całkowicie ustała i zaczął się przerażający GŁÓD! Bywało tak, że przez trzy dni nie mieliśmy nic do jedzenia!
Miejscowi Kazachowie początkowo byli bardzo dla nas życzliwi, częstowali jedzeniem, ale później przestali. Zaproponowali Mamie pracę przy ręcznym mieleniu pszenicy. Do naszej lepianki przynieśli żarna na których Mama mieliła ziarno. Czytaj więcej…

źródło zdjęcia: Halina Paszkowska
Sybiracka opowieść część 1
Kazach wysypał z woreczka na ziemię z trudem zebrane przez nas na ściernisku połamane kłosy i na naszych oczach końskimi kopytami wbijał je w ziemię. Upadłyśmy na kolana błagając go aby pozwolił zebrać nam ziarno, a on kazał wynosić się precz…!
Maj 2012 roku. Nietkowice.
Nazywam się Halina Paszkowska i urodziłam się jako jedynaczka 1 sierpnia 1933 roku w Warszawie. W 1937 roku wyjechaliśmy na wschód na Polesie, do miejscowości Smolarnia w powiecie Mikoszewicze w województwie Łuniniec. Smolarnia była niewielką osadą składającą się z 5 domów. Ojciec Julian Szatiłło ukończył kurs dla gajowych i rozpoczął pracę w tym zawodzie.
Kiedy w 1939 roku wybuchła wojna i na Polesie wkroczyła Armia Czerwona, Matka przeczuwając nadciągające nieszczęścia zaproponowała abyśmy wyjechali do siostry Ojca do Skarżyska. Ojciec jednak który był człowiekiem spokojnym i dla wszystkich niezwykle życzliwym odpowiedział, że nikt nam nic nie zrobi ponieważ nikomu nie szkodzi, zajmuje się tylko lasem, to jakoś przeżyjemy. Czytaj więcej…

źródło zdjęcia: sxc.hu
Ten prosty tekst otrzymałem od zesłanki Sybiru, Pani Haliny Paszkowskiej z Nietkowic. Wymieniany był podczas spotkań byłych sybiraków, ale nikt nie wie kto go napisał. Zatytułowany jest „10 luty 1940 roku”, ale równie dobrze mógł się nazywać „Modlitwą Sybiraków” albo wręcz „Skowytem zesłańców”. Ile w nim bólu, beznadziejnej rozpaczy, tęsknoty za Ojczyzną i umiłowania Polski, oceńcie sami…. .
„O Polsko! Nasza ziemio ukochana, w 39-tym cała krwią zalana. Nie dość, że Polskę na pół rozerwali, jeszcze Polaków na Sybir wysłali. 10 luty będziem pamiętali! Przyszli sowieci gdyśmy jeszcze spali i nasze dzieci na sanie wsadzili, na główną stację nas poodwozili. O straszna chwilo, straszna godzino, rodząca bóle swoich zapominasz? Czytaj więcej…
źródło zdjęcia: Jadwiga Andrzejaszek
Na Syberii przeżyliśmy tylko dzięki zaradności moich Rodziców. W „ziemlance” pod piecem siedziała nasza jedyna kura znosząca codziennie jedno jajko i dwie królice które coraz się kociły. Ojciec w Irtyszu łapał ryby, a w kołchozowym magazynie tłuste wróble, poza tym mieliśmy szczęście spotykać dobrych ludzi, którzy nie robili nam żadnej krzywdy. Marzec 2012 roku. Bródki.
Nazywam się Jadwiga Andrzejaszek z domu Gomółko i urodziłam się 27 maja 1935 roku za Bugiem, koło Wilejki. Mój Ojciec był wojskowym i służył najpierw w Armii Radzieckiej, a następnie przeszedł do Polskiego Wojska i pełnił służbę w Sokółce /Grodnie/ gdzie poznał Mamę. Kiedy się pobrali zmienił pracę i został leśniczym w prywatnych majątku ziemskim. Miałam dwie siostry i dwóch braci. Kiedy w 1939 roku sowieci weszli do Polski aresztowali mojego Ojca, skazali go i osadzili w więzieniu, bo to był „Polski Pan”! Czytaj więcej…
źródło zdjęcia: sxc.hu
PODRÓŻ DO GÓR ŚMIERCI
Na drugi dzień wszystkich załadowano na statek pasażerski. Podróż wzdłuż brzegów Bajkału trwała niecałą dobę. Gdy Bajkał się skończył płynęliśmy jeszcze rzeką, aż do jej wartkiego nurtu. Dalej szliśmy pieszo wzdłuż rzeki a później wąwozami wśród gór szlakiem, którym od wieków wędrowali kupcy. Zboczenie ze ścieżki było niemożliwe. Po obu stronach wznosiły się wysokie góry lub bezkresna tajga z gęstymi zaroślami i poszyciem do nie pokonania. Na ucieczkę nie było szans. W nocy musieliśmy spać jeden przy drugim, tworząc krąg. Środek był przeznaczony dla dwóch strażników. Następnych ośmiu czuwało na zewnątrz. Skoro świt, po posiłku, wyruszyliśmy w dalszą drogę. Na górzystym szlaku napotykaliśmy wiele niewielkich osad. Tubylcy wychodzili z domów. Niektórzy z niewdzięcznością wyzywali nas od carskich burżujów. Tą hańbę w pogardzie i rozpaczy często musieliśmy znosić. Na górskim rozdrożu dotarliśmy do „Sowchozu” (Sowietskoje Choziajstwo). Było to leśne gospodarstwo. Czytaj więcej…

źródło zdjęcia: sxc.hu
DZIKIE MIASTO
Z Omska ponad 1000 km. jechaliśmy długo aż do Bracka. Po rewolucji tym dzikim, drewnianym miastem rządzili carscy przestępcy. Przed rewolucją chronili się oni w bezkresnej tajdze. Po rewolucji wrócili z niej i pozajmowali ważne stanowiska. Zdziczali ludzie wprowadzili swoje, dzikie prawo. Każdego dnia i w nocy trwała strzelanina. Każdego dnia kogoś rozstrzeliwano. Tam jeszcze trwała rewolucja. Tam jeszcze zabijano bogatszych ludzi. Tam w górzystym terenie przez dwa miesiące w nieludzkich warunkach budowaliśmy drogi. Tam przy każdym spotkaniu z cywilami nazywano nas „carskimi parazitami” (pasożytami). Tam kto posiadał broń czuł się jak pan na swoich włościach. W każdej chwili taki dzikus mógł strzelić do każdego z nas i nie odpowiadał by za to. Tam także w nieludzkich warunkach ciężkiej pracy wśród skazańców śmierć zbierała swe żniwo. Kilkanaście osób umarło z wyczerpania. Pozostali oni na zawsze, zasypani w nasypach drogowych stoków górskich. Do Bracka przybywały nowe grupy skazańców. Czytaj więcej…
źródło zdjęcia: sxc.hu
ZESŁANIE W TAJGĘ
Po dwóch tygodniach po rewolucji załadowano nas na pociąg. Jechaliśmy na zachód. Omsk był stacją docelową. Tam przetrzymywano już inną grupę byłych carskich oficerów, oraz niewielką część podoficerów. Razem było nas około 500 osób. Uznano nas wrogami rewolucji i przeznaczono do katorżniczej pracy. Wszyscy otrzymaliśmy ciepłe ubrania i walonki. Nazajutrz na konne sanie załadowaliśmy sprzęt dla drwali i prowiant, a także: piły, siekiery, łopaty, duże gwoździe oraz duże kotły do gotowania strawy. Wyruszyliśmy w tajgę, kierując się na północ wzdłuż rzeki Irtysz. Kilkadziesiąt załadowanych sań przecierało szlak. My jako skazańcy szliśmy z tyłu pieszo. Z przerwami na krótkie postoje i drzemki w śniegu pokonywaliśmy ponad 60 km na dobę. Czytaj więcej…