źródło zdjęcia: sxc.hu
MIŁOŚĆ Z KAMCZATKI
Gdy odzyskałem przytomność, leżałem w luksusowej pościeli. Obok mnie siedział lekarz ze słuchawkami zawieszonymi na szyi. Z drugiej strony łóżka stał kapitan z NKGB, który przed utratą przytomności na statku złożył mi niedorzeczny meldunek. Byłem w szpitalu w Pietropawłowsku. Gdy spojrzałem na lekarza powiedział mi:
- Wszystko będzie dobrze.
Spojrzałem na kapitana, który stał po drugiej stronie łóżka i z uśmiechem powiedział:
- Woroszyłow z Was zrobi jeszcze kamandira.
Czułem się bardzo słabo, nie mogłem rozmawiać. W myślach bez rezultatu rozwiązywałem niepojętą zagadkę. Pogrążonego w myślach opanował mną sen. Gdy się obudziłem i otworzyłem oczy, myślałem, że nadal śpię. W tym cudownym śnie widziałem piękną dziewczynę z czarnymi warkoczami zwiniętymi w o kół głowy. Czytaj więcej…
źródło zdjęcia: sxc.hu
NAJDŁUŻSZY REJS W NIEZNANE
Ten dosyć znośny okres mojej katorgi przerwała wiadomość,że opuszczamy Amur, a właściwie odpływamy. Grupa ok. 70 osób w której między innymi znalazłem się ja i Alosza wchodziła trapem na statek. W porcie na innym statku grał bajan. Melodia walca „Amurskije wołny” kołysała się na falach Amuru, które w takt uderzały o burtę naszego statku. Alosza miał w oczach łzy. Coś złego przeczuwał. Nad Amurem bardzo go polubiłem. Pocieszałem go, by nie tracił nadziei na spotkanie ze swymi rodzicami. Miał zaledwie 29 lat. Przeżywaliśmy razem naszą spólną gorycz. Płynęliśmy Amurem na wschód w nieznany rejs. Po całodobowej podróży, w Nikołajewsku przesiedliśmy się na parowy statek dalekomorski. Z Amuru wypłynęliśmy na morze Ochockie Wszyscy skazańcy wyglądali jak żywe mumie. Nikt się nie uśmiechał, nikt nic nie mówił. Czytaj więcej…
źródło zdjęcia: sxc.hu
PODRÓŻ DO GÓR ŚMIERCI
Na drugi dzień wszystkich załadowano na statek pasażerski. Podróż wzdłuż brzegów Bajkału trwała nie całą dobę. Gdy Bajkał się skończył płynęliśmy jeszcze rzeką, aż do jej wartkiego nurtu. Dalej szliśmy pieszo wzdłuż rzeki a później wąwozami wśród gór szlakiem, którym od wieków wędrowali kupcy. Zboczenie ze ścieżki było niemożliwe. Po obu stronach wznosiły się wysokie góry lub bezkresna tajga z gęstymi zaroślami i poszyciem do nie pokonania. Na ucieczkę nie było szans. W nocy musieliśmy spać jeden przy drugim, tworząc krąg. Środek był przeznaczony dla dwóch strażników. Następnych ośmiu czuwało na zewnątrz. Skoro świt, po posiłku, wyruszyliśmy w dalszą drogę. Na górzystym szlaku napotykaliśmy wiele niewielkich osad. Tubylcy wychodzili z domów. Niektórzy z niewdzięcznością wyzywali nas od carskich burżujów. Tą hańbę w pogardzie i rozpaczy często musieliśmy znosić. Na górskim rozdrożu dotarliśmy do „Sowchozu” (Sowietskoje Choziajstwo). Było to leśne gospodarstwo. Czytaj więcej…
źródło zdjęcia: sxc.hu
DZIKIE MIASTO
Z Omska ponad 1000 km. jechaliśmy długo aż do Bracka. Po rewolucji tym dzikim, drewnianym miastem rządzili carscy przestępcy. Przed rewolucją chronili się oni w bezkresnej tajdze. Po rewolucji wrócili z niej i pozajmowali ważne stanowiska. Zdziczali ludzie wprowadzili swoje, dzikie prawo. Każdego dnia i w nocy trwała strzelanina. Każdego dnia kogoś rozstrzeliwano. Tam jeszcze trwała rewolucja. Tam jeszcze zabijano bogatszych ludzi. Tam w górzystym terenie przez dwa miesiące w nieludzkich warunkach budowaliśmy drogi. Tam przy każdym spotkaniu z cywilami nazywano nas „carskimi parazitami” (pasożytami).Tam kto posiadał broń czuł się jak pan na swoich włościach. W każdej chwili taki dzikus mógł strzelić do każdego z nas i nie odpowiadał by za to. Tam także w nieludzkich warunkach ciężkiej pracy wśród skazańców śmierć zbierała swe żniwo. Kilkanaście osób umarło z wyczerpania. Pozostali oni na zawsze, zasypani w nasypach drogowych stoków górskich. Do Bracka przybywały nowe grupy skazańców. Czytaj więcej…
źródło zdjęcia: sxc.hu
ZESŁANIE W TAJGĘ
Po dwóch tygodniach po rewolucji załadowano nas na pociąg. Jechaliśmy na zachód. Omsk był stacją docelową. Tam przetrzymywano już inną grupę byłych carskich oficerów, oraz nie wielką część podoficerów. Razem było nas około 500 osób. Uznano nas wrogami rewolucji i przeznaczono do katorżniczej pracy. Wszyscy otrzymaliśmy ciepłe ubrania i walonki. Nazajutrz na konne sanie załadowaliśmy sprzęt dla drwali i prowiant, a także: piły, siekiery, łopaty, duże gwoździe oraz duże kotły do gotowania strawy. Wyruszyliśmy w tajgę, kierując się na północ wzdłuż rzeki Irtysz. Kilkadziesiąt załadowanych sań przecierało szlak. My jako skazańcy szliśmy z tyłu pieszo. Z przerwami na krótkie postoje i drzemki w śniegu pokonywaliśmy ponad 60 km na dobę. Czytaj więcej…
źródło zdjęcia: www.jackowski.boo.pl
OD AUTORA
W 1945 r. miałem zaszczyt siedzieć razem z rosyjskim oficerem za stołem wigilijnym i wysłuchać jego szczerych zwierzeń. Niezwykły los pułkownika i tragedia jego rodziny pozostała w mojej pamięci. Po dwudziestu latach przypominając jego opowiadania za „stołem wigilijnym” spisałem. Notatki odłożyłem z myślą, by na starsze lata mając czas napisać o tych wydarzeniach opowieść. Ze względu na odległy czas dla utrzymania dramaturgii wprowadziłem kilka fikcyjnych nazwisk bohaterów oraz dla ciągłości opowiadania niektóre zdarzenia, fakty i szczegóły zostały nieco rozbudowane.
Miłość pułkownika w tej opowieści nie mogłem pominąć. Była ona dla niego najważniejszym, najcenniejszym, i najpiękniejszym fragmentem jego życia. Trwała o dwa lata krócej od katorgi. Był On człowiekiem skromnym i nie pogardził naszą skromnością. Był ofiarą rewolucji i II Wojny Światowej. Współczuwał ludziom, którzy niewinnie cierpieli, bez względu na ich narodowość i na ich zamożność. Kochał swoją Ojczyznę i nade wszystko swoją rodzinę.
Ta opowieść została pozytywnie oceniona w recenzji wykonanej przez dr Zbigniewa Mazura z Instytutu Zachodniego w Poznaniu. Czytaj więcej…
źródło zdjęcia: sxc.hu
Erna Krellziger część 2
Z chwilą wybuchu wojny na gospodarstwie pozostała jedynie Matka. Ja miałam 15 lat a brat i siostra byli znacznie młodsi i niewiele mogliśmy pomóc w ciężkich pracach polowych. Oprócz tego, że musieliśmy sami się wyżywić, na każde gospodarstwo nałożony był obowiązek dostarczenia określonych produktów żywnościowych w postaci mleka, jaj i mięsa na potrzeby niemieckiego państwa a praktycznie na potrzeby wojennych frontów.
Był to dotkliwy obowiązek szczególnie w sytuacji, w której nie bardzo kto miał pracować. We wsi zaczęli pojawiać się robotnicy przymusowi z podbitych krajów. Byli to głównie Francuzi i Polacy. Do naszego gospodarstwa przydzielono Francuza z którego nie było wielkiej pociechy, ponieważ z zawodu był masarzem i pracy w gospodarstwie musiał się dopiero uczyć, ale pracował na tyle na ile potrafił.
Czytaj więcej…
źródło zdjęcia: sxc.hu
Erna Krellziger część 1
Na stół przykryty czyściutkim obrusem, podano ciastka i aromatyczną kawę. Wśród kilku zasiadających osób jest drobna, starsza Pani o miłym, pogodnym i życzliwym uśmiechu. Jest koniec kwietnia 2007 roku. Nietkowice.
Moje niemieckie nazwisko to Erna Krellziger. Urodziłam się w Nietkowicach 14 września 1924 roku. Moi Rodzice byli właścicielami 12- hektarowej gospodarki i mieszkaliśmy w domu w którym przebywam do dnia dzisiejszego. Miałam jeszcze młodsze rodzeństwo: brata i siostrę.
Czytaj więcej…
źródło zdjęcia: Cezary Woch
Józefa Gimon część 3
Na początku było ciężko, bo w domu nie zastaliśmy żadnych mebli tylko puste kąty, brakowało nie tylko paszy dla krowy ale i jedzenia dla nas. Od sołtysa Kociemby dostaliśmy jakieś stare poniemieckie pierzyny których miał całą stertę na strychu.
Nie było gdzie i za co kupić cokolwiek. Tuż za gospodarstwem w którym aktualnie zamieszkuje rodzina Żuków było jeszcze jedno gospodarstwo ze stodołą i bardzo przyzwoitym domkiem. Dzisiaj te budynki już nie istnieją.
Czytaj więcej…
źródło zdjęcia: Cezary Woch
Józefa Gimon część 2
Nie pamiętam zbyt dobrze okresu wojny i momentu jej wybuchu, ale ona jakby trochę ominęła Gudziszki. Nie było w nich jakichś aresztowań i rozlewu krwi, ale przypominam sobie kilka zdarzeń które były z nią związane. Tuż przed wybuchem wojny wyludniły się zupełnie Rudziszki zamieszkane całkowicie przez Żydów.
Bogaci Żydzi wiedzieli co się święci i zawczasu wyemigrowali za granicę. Biedniejsi też się gdzieś wynieśli, po prostu ich „wymiotło” a w ten sposób wyludnione miasteczko częściowo zajęli Polacy. Czytaj więcej…