Drukuj artykuł Drukuj artykuł

Życie po wojnie

Życie po wojnie

źródło zdjęcia: sxc.hu

Piotr Kuliński część 4 Z końcem maja wróciłem do Koła, gdzie dowiedziałem się, że wujek (szwagier mojej macochy) wyjechał na Zachód, właśnie do Smolna. Po paru dniach jednak wrócił do Koła, by mnie tam ze sobą zabrać. Pracowałem u niego, ale było podobnie jak u Bauera – nie płacił mi nic i tak samo jak Bauer kupił mi tylko jedną parę butów. Żeby mieć własne pieniądze to chodziłem i szukałem zakopanych przez Niemców rzeczy, których nie zdążyli zabrać. Co znalazłem to sprzedałem. W międzyczasie wujek zostawił gospodarstwo w Smolnie i wyjechaliśmy do Sierczynka między Trzcielem a Międzyrzeczem, gdzie wziął bardzo dużą gospodarkę. Ściągnął tam moją macochę z moim młodszym rodzeństwem. Mój młodszy brat też u niego za darmo pracował. Tak przepracowałem u niego chyba ze 3 lata. W końcu odszedłem od wujka, bo za darmo nie chciałem pracować i wróciłem do Koła, gdzie stamtąd zaraz mnie do wojska wzięli. Na początku w wojsku byłem w Hrubieszowie, gdzie pilnowałem wschodniej granicy. Później jednak podpadłem i mnie do piechoty przenieśli. Kiedy wyszedłem z wojska to nie miałem gdzie iść. Rodziców nie miałem, a macocha mieszkała w Sierczynku i tam nie chciałem wracać, nie miałem jednak innego wyjscia. Znowu pracowałem u wujka za darmo, ale już nie pamiętam jak to się stało, że ktoś mnie namówił do pracy w OTL-u w Świebodzinie (Ośrodek Transportu Leśnego). Zacząłem jako pomocnik kierowcy Tatry, który woził drzewo w lesie. Ciężka była to praca; korbami trzeba było wciągać drzewo na ciężarówkę. Później OTL kupił ciągniki i było lepiej, bo linami wciągaliśmy drzewo na przyczepy. Zostałem pomocnikiem kierowcy ciągnika. Odhaczałem przyczepę, podkładałem legary, a ciągnik liną wciągał drewno na przyczepę. Później brygadzista zobaczył, że dobrze mi to idzie i dał mi ciągnik i już nie musiałem, aż tak ciężko pracować. Uczyli mnie koledzy kierowcy jak jeździć takim ciągnikiem, a początki były dosyć trudne. Za pierwszym razem jak dałem gazu to przewróciłem przyczepę… . Z czasem jednak wszystko opanowałem. Potem dostałem ciągnik z dźwigiem, tak że mogłem ładować na „siebie”. Była to dobra praca, bo tylko siedziałem i gałkami ruszałem. Gdy dostałem ciągnik z dźwigiem, to już nie ładowałem drzewa w lesie tylko oddelegowali mnie na składnicę drzewa w zależności gdzie była potrzeba - do Radnicy, Bytnicy albo Radoszyna. Tam ładowałem drzewo na wagony kolejowe. Często przychodził składnicowy i mówił dam Ci premię tylko załaduj mi te wagony bo będę płacił postojowe. I tak ładowałem po 24 godziny na dobę. W nocy reflektory na ciągniku zapalałem  i ładowałem całą noc. A jak schodziłem z ciągnika to nie mogłem chodzić, bo nogi były sztywne. Pracowałem tylko rękami, a nogi cały czas były w bezruchu. Po paru latach przenieśli mnie chwilowo na wschodnią granicę, żebym tam ładował drzewo. Pamiętam, że tam na wschodzie dali mi pomocnika - niezły był to ancymonek. Wcześniej był zawodowym żołnierzem, ale wyrzucili go z wojska, bo robił przekręty na paliwie. A ładowanie nie wychodziło mu za dobrze. Raz by ciągnik przewrócił, raz przyczepę. Zdarzyło się też raz tak, że musiałem na parę dni wrócić do domu do Szklarki i zostawiłem go samego. Gdy po paru dniach wróciłem to przybiegł do mnie leśniczy - czapką o ziemię rzuca i mówi: Panie, ten skur...! ja przez niego w nocy ludzi pobudziłem, kazałem łopaty brać i biegiem do lasu, bo w lesie jasno jak w dzień. Myślałem że się pali a to ten twój pomocnik wziął ciągnik, pozapalał reflektory i uczył się w nocy drzewo ładować. A ja myślałem, że las się pali, tak jasno było. Jak ja ładowałem na wagony to starałem się tak to robić, żeby było równo i nie trzeba było poprawiać. A mój pomocnik tak ładował, że byk się mógł schować w tym drzewie. Moja staranna praca została doceniona, bo z czasem awansowałem na brygadzistę. Teraz mieszkam na emeryturze w Szklarce Radnickiej razem z synem i synową. Syna przeważnie nie ma, bo pracuje w Niemczech, a synowej nie chcę się wtrącać w kuchenne sprawy, niech młodzi rządzą po swojemu.  Gdy tylko jest ciepło, idę na działkę i majsterkuję w altanie, albo podziwiam przyrodę….  . Wspominam nieraz stare czasy i zachodzę w głowę, ile to się na świecie pozmieniało…

Adam Maziarz

  Leśniczego spotkała sprawiedliwość Po wojnie mój starszy brat znalazł pracę we Wrocławiu i gdy któregoś dnia wracał z pracy zobaczył na balkonie jednego z mieszkań leśniczego, który zabił ojca. Leśniczy przyjechał w odwiedziny do syna, który też pracował we Wrocławiu. Po paru dniach dowiedział się z gazet, że ktoś wyrzucił leśniczego z balkonu. Sprawcy morderstwa nigdy nie wykryto. Chociaż taka sprawiedliwość go spotkała...

- KONIEC -

Drukuj artykuł Drukuj artykuł

Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.

Skomentuj artykuł

Nasz serwis wykorzystuje pliki "cookie". W przypadku braku zgody prosimy opuœścić stronę lub zablokować możliwośœć zapisywania plików "cookie" w ustawieniach przeglądarki.