źródło zdjęcia: Cezary Woch
Sycowice w roku 1939 miały 669 mieszkańców. Funkcjonowały: 2 sklepy mięsne, 2 piekarnie, 4 sklepy w których kupić można było wszystko od talerzy, nici, materiałów, przez cukier, mąkę i cukierki, oraz dwie restauracje. Dalej: 1 krawiec, 2 krawcowe, 2 stolarnie, 1 kowal, 1 zakład ogrodniczy, 1 stacja paliw, 1 sprzedawca rowerów, 1 rymarz,1 sklep z artykułami budowlanymi i kasa oszczędnościowa, 1 leśnictwo, 1 poczta, 1 urząd stanu cywilnego, 1 proboszcz, 1 sołtys, 1 stomatolog /miał we wsi filię/, 1 szkoła wraz z nauczycielem, który mieszkał tam na stałe, 1 majątek z pokojami dla urlopowiczów (wielu z
Berlina).
W majątku była gorzelnia. Wywar który był produktem ubocznym przy produkcji spirytusu surowego, służył jako pokarm dla krów. Gospodarze zabierali go w dużych beczkach wywożąc wozami konnymi z gorzelni. Wówczas było około 39 gospodarstw: dziesięć dużych , a dwie trzecie to gospodarstwa małe i średnie. Przeciętne średnie gospodarstwo miało przynajmniej 2 konie, około 10 krów, oraz świnie i drób. Z prowadzenia gospodarstwa można było wówczas normalnie żyć. Oczywiście milionów z tego nie było, ale z opowiadań rodziców wiemy, że wówczas często i dużo świętowano, przede wszystkim zimą. Zaczynało się przede wszystkim tzw. darciem pierza. Spotykało się 10-15 kobiet wieczorem w dużych kuchniach i darły pierze z gęsi, które służyły później do wypełnienia kołder i poduch. Na koniec było jeszcze ciasto i kawa, nie obeszło się także bez małego kieliszka. Później przychodzili młodzi mężczyźni i zabawa trwała dalej. Podobnie było ze zwyczajem przędzenia. W tym przypadku spotykały się kobiety, które z owczej wełny przędły na kołowrotkach, aż powstała wełniana nić gotowa do zrobienia np. skarpet czy swetrów na drutach. Tym spotkaniom często towarzyszyli młodzi mężczyźni, którzy przygrywali na akordeonie. Bale maskowe najczęściej odbywały się w dwóch salach i były głównym punktem dobrej zabawy w trakcie zimy. Na bale przyjeżdżali także mieszkańcy okolicznych wsi. Starsi mężczyźni spotykali się często w gospodzie naprzeciwko kościoła - przede wszystkim w niedziele i grali w Skata. Niedzielne wyjście do kościoła odgrywało ważną rolę w życiu wsi. Tak samo jak i „
Święto śpiewu”, na które przybywały wszystkie zespoły śpiewacze z sąsiednich miejscowości. Wiosną oczekiwaliśmy na „
Święto rowerów”, ponieważ dla nas młodzieży miało ono szczególne znaczenie. Spotykaliśmy się z młodzieżą z sąsiednich wiosek, a każdy miał rower przystrojony w kwiaty. Świętowaliśmy organizując małe wycieczki rowerowe oraz oczywiście, podczas tańców z muzyką. Z okazji Zielonych Świątek wszyscy przystrajali domy zielonymi gałązkami brzozy i słomą. Drogi były przystrojone wzorami z zielonego i i czerwonego piasku. Latem dużo pracowaliśmy na polu i w ogrodzie. Później odbywały się dożynki, bedące kolejnym powódem do świętowania. Oczywiście od 1939 wszystko się zmieniło! Wszyscy młodzi mężczyźni zostali powołani na wojnę. Wszystkie święta zostały zabronione. Prace wykonywać musiały kobiety i starsi mężczyźni, którzy pozostali w wiosce. Nakazy obowiązkowego oddawania mleka, zboża i mięsa zwiększały się bardzo często.Wtedy także przybywali mężczyźni z różnych krajów /robotnicy przymusowi, przyp. Cezary Woch/, którzy pracowali w gospodarstwach, jako pomoc. Często nie mieli pojęcia o pracy na roli, oraz duże trudności sprawiały problemy związane z porozumiewaniem się z nimi. Nadszedł 30 stycznia 1945 roku! Było bardzo zimno, niemieccy żołnierze dziwili się, że w
Sycowicach spotkali jeszcze cywilów. Jednak nasz sołtys odradzał wyjazd z Sycowic, ponieważ oblodzone ulice pełne były ludzi uciekających ze Śląska oraz Prus Wschodnich. Około północy weszli rosyjscy żołnierze, którzy szybko poszli dalej, ponieważ nie napotkali żadnego oporu. Jednak później nadeszły ciężkie chwile: gwałty, strzelanie do ludzi, podpalenia i bombardowania (przez niemieckie samoloty i do tego silne rosyjskie działania odwetowe). Po upływie około tygodnia czasu, Sycowice zostały puste, a my zostaliśmy wypędzeni w kierunku Polski, ponieważ w okolicach
Krosna, Frankfurtu nad Odrą, Selow toczyły się walki. W kwietniu 1945 wróciliśmy do Sycowic, ale dla kobiet udręka trwała dalej. Rosjanie nie byli wrażliwi. Rosyjski dowódca rozkazał wszystkim młodym kobietom nocować w zdrojowisku /obok gorzelni/, całą noc pozostawały pod jego nadzorem. Wkrótce wszystko się zakończyło. We wsi nie pozostał ani jeden koń, żadna krowa, żadna świnia, nic! W czerwcu 1945 r. weszło w życie postanowienie o przesiedleniu. W godzinę musieliśmy opuścić wieś, zabraliśmy tylko bagaż podręczny.
Gerda von Krüger z domu Gierke
Drukuj artykuł
Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skomentuj artykuł
Listopad 7th, 2013 at 23:31
Pani Gerda von Kruger z domu Gierke, jest przemiłą i niezwykle życzliwą całemu światu osobą. Zawsze obecna na naszych spotkaniach, pełna uśmiechu,radości i życia. Dziękujemy za tak piękny i szczegółowy opis Sycowic sprzed roku 1945. Serdecznie Panią pozdrawiamy.
Listopad 8th, 2013 at 17:05
Czytając ten opis minionego świata nasuwają się różne refleksje, ale najistotniejsza dotyczy niesamowitej pamięci autorki – a przecież jest to starsza Pani, skoro już przed wojną zaliczyła się do „młodzieży”. Chylę czoło przed tak doskonale funkcjonującym umysłem. Jej pamięć jest iście encyklopedyczna – liczbami wymienia zasobność Sycowic. I tu nasuwa się druga refleksja – jak rozwiniętym i licznym, jeśli chodzi o mieszkańców było to miejsce na ziemi. Jak wiele spraw życiowych można było załatwić nie ruszając się z miejsca: piekarnia, stolarnia, pracownie krawieckie, sklepy, gabinet stomatologiczny i wiele innych. Życie toczyło się swoim trybem – ze wzlotami młodych ludzi, statetecznością dorosłych, humorem, radością i smutkami, bo te są wszędzie. Aż przyszła wojna – mężczyzn zabrano – narzędzia rolnicze, albo rzemieślnicze musieli zamienić na karabiny – czy to ich cieszyło? Nie sądzę. Wojna jest okrutna, bezwzględna, odziera z marzeń, złudzeń, zabiera bliskich, płody ziemi, sieje strach. Te wszystkie emocje są widoczne w treści przekazanej przez autorkę wspomnień. Ogromny szacunek za odwagę wyjścia z tą relacją… Chapeau bas przed inicjatorem wszystkich wspomnień…
Listopad 10th, 2013 at 19:23
Kiedy przyjechalismy do Sycowic w 1961 roku, w pałacu tym mieszkał niemiec o nazwisku Binzeiller wraz z żoną.
Następnie wyjechali do Niemiec.
Listopad 10th, 2013 at 21:15
Zdjęcie na czołówce jest trochę przypadkowe,zamieszczone jedynie dla stworzenia klimatu tamtych lat. Przypomnę jedynie, że na temat tego „pałacu”, a raczej zdrojowiska, pisaliśmy już na sycowice.net. Zachęcam do ponownego zapoznania się z tym tekstem. Zamieściliśmy tam również oryginalny tekst w języku niemieckim co powinno ułatwić czytanie naszym niemieckim przyjaciołom.
https://sycowice.net/index.php/2009/06/19/leuttersdorff/#more-677
Listopad 10th, 2013 at 21:20
O zdrojowisku pisaliśmy już na sycowice.net. Warto przypomnieć sobie ten artykuł tym bardziej, że opublikowaliśmy również oryginalny tekst niemiecki.
https://sycowice.net/index.php/2009/06/19/leuttersdorff/#more-677
Grudzień 2nd, 2013 at 10:50
Z tego co opowiadali mi rodzice to po wyzwoleniu , grupy rosyjskich dezerterów -żołnierzy napadały w nocy na wsie i gwałcili kobiety , rabowali oraz mordowali ludzi. Powinni więc podziękować rosyjskiemu dowódcy , że tak się nie stało .Na Żuławach rodziny polskie mieszkały w kilku sąsiednich domach by się bronić.
Swoją drogą zmieniano niemieckie nazwiska i dla przykładu z mojego Kruger została Kryger.
Yourek