źródło zdjęcia: Heinz Pfeiffer
Moje wspomnienia z dzieciństwa w Sycowicach, związane są miedzy innymi z częstymi zabawami na drodze, która podzielona była na dwie części, tzn. jedna część asfaltowa, druga piaszczysta, nazywana drogą „
letnią’’. Pamiętam, że nie wszyscy rolnicy w Sycowicach mieli konie, bo byli i tacy, którzy do wozu zaprzęgali krowy. Na przykład, sąsiadujący z nami wujek, który nazywał się Apfelbaum (Jabłoń) i mieszkał naprzeciwko nas. Kiedy wujek Apfelbaum przejeżdżał obok naszego domu swoim wozem z zaprzężoną do niego krową, uwieszaliśmy się z tyłu tego wozu i jechaliśmy tak długo, aż znaleźliśmy się na podwórku…. . Była to dla dzieciaków wielka frajda, a wujek znosił to z ogromną cierpliwością, co było dla nas wspaniałe.
My także mieliśmy zwierzęta: kury, gęsi, króliki, świnie i kozy, ale niestety nie mieliśmy krowy, którą oczywiście chcieliśmy mieć. Opowiedzieliśmy o tym wujkowi Apfelbaum który dobrze radził sobie z dziećmi, świetnie się przy tym bawiąc. Pewnego dnia wujek złożył mojemu młodszemu bratu, Manfredowi (ur.1939r.) propozycję: krowę za kozę, tzn. obiecał nam, że dostaniemy krowę w zamianę za kozę…. . Dla nas dzieci (wówczas 4 i 5 lat) był to świetny interes. Mój brat Helmut zabrał jedną kozę na postronku i ruszył w kierunku domu wujka. Po drodze napotkał jednak naszą mamę, która niedawno wróciła do Sycowic i dowiedziała się od wujka o jego dowcipie… . W ten właśnie sposób, nasz handel wymienny nigdy nie doszedł do skutku…. . Za oborami i stodołami mieliśmy nasze pole, gdzie jednego roku sialiśmy zboże, a następnego zaś sadziliśmy ziemniaki. Zboże koszone było za pomocą kosy, później składano je w stodole i po jakimś czasie, ręcznie młócono cepem na plandece. Ziemniaki i buraki, wkładane były po wykopkach do kopca, położonego na początku naszego pola. Wykopywano kwadratowy dół głęboki na 50-60 cm, w zależności od tego jak dużo było warzyw. Na dno kładziono słomę, później warzywa, ponownie słomę i dopiero taki kopiec obsypywano ziemią. Gdy zimą potrzebowaliśmy ziemniaków, odkopywaliśmy kawałek kopca i wyciągaliśmy ziemniaki i warzywa…. . U nas w domu samemu pieczono chleb i ciasto. Jeżeli zachodziła potrzeba upieczenia większej ilości pieczywa, korzystano z pieca naszego sąsiada, o nazwisku Horlitz. Oczywiście wcześniej trzeba było przygotować ten piec, który musiał być rozgrzany odpowiednio i musiało się opłacać jego uruchomienie , gdyż dla 2-3 chlebów byłoby to bezsensowne. W okresie grudzień - luty zabijano we wsi świnie. Dzięki temu mieliśmy dużo zupy kiełbasianej i mięsa. Chodziliśmy z kankami na mleko, w których przynosiliśmy z powrotem zupę z kiełbasy. Był to bulion, który powstawał w czasie gotowaniu kiełbas i kości. Zdarzało się tak, że podczas gotowania pękała kiełbasa i pozostawała w zupie. Zupę kiełbasianą jedliśmy z suchym chlebem, albo chleb był do niej wkruszany. Pod koniec stycznia, dnia 29 lub 30 roku 1945, moja mama w bardzo trudnych zimowych warunkach wraz z nami, tzn. z czwórką dzieci, opuściła
Sycowice. Zrobiliśmy to ze strachu, ponieważ wówczas do Sycowic wmaszerowali Rosjanie. Wielu innych Sycowiczan uczyniło to samo. Moja mama, z dziećmi w wieku 5-14 lat, z jednym wózkiem podręcznym i paroma drobiazgami, wyruszyła na zachód. Po wielu trudach które przeżyliśmy w czasie tej drogi, będąc u kresu sił, pozostaliśmy w Glasow/Mahlow. W maju/czerwcu 1945 roku, po zakończeniu wojny przyszła wiadomość, że możemy wrócić do domu, do naszej ojczyzny. Moja mama ponownie spakowała nasz dobytek do ręcznego wózka i wraz z innymi ludźmi, oraz oczywiście ze swoimi dziećmi, wyruszyła w drogę powrotną do Sycowic. Droga powrotna była bardzo wyczerpująca, ponieważ szkody wojenne były ogromne i wszystko było zniszczone. Było bardzo mało wody i jedzenia, ale ostatecznie dotarliśmy do Sycowic. Jednak po kilku dniach musieliśmy ponownie opuścić nasz dom i wieś. Przyszło bowiem zarządzenie: mieliśmy kilka godzin na zabranie bagażu o niewielkiej wadze i opuszczenie miejscowości. Ponownie moja mama wraz z czwórkę dzieci udała się na zachód… . Doszliśmy do Storkow/M i z powodu chorób i osłabnięcia nie byliśmy w stanie iść dalej. Dziś nie jestem w stanie opowiedzieć biedy i nędzy, które osobiście widzieliśmy i przeżyliśmy w czasie drogi. Teraz mam 75 lat, od tego czasu przeżyłem wiele dobrych i pięknych chwil i dziś u mnie wszystko jest w najlepszym porządku.
Heinz Pfeiffer
Drukuj artykuł
Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skomentuj artykuł
Październik 27th, 2013 at 16:20
Bardzo się cieszę z możliwości opublikowania wspomnień Pana Heinza Pfeiffera, mieszkańca Sycowic do roku 1945. Wkrótce zamieścimy również wspomnienia Pani von Gerdy Kruger z domu Gierke, Pani Ingrid von Kittelman z domu Groche i Panów: Harrego Eckerta i Harrego Horlitza. Wszyscy byli mieszkańcami Sycowic do roku 1945. Jestem wdzięczny losowi, iż pozwolił na spotkanie byłych i obecnych mieszkańców Sycowic. Od kilku lat spotykamy się co roku, wspominając stare czasy i to co nas łączy. Wspomnienia te wzbogacą przygotowywane do druku spisane losy Polaków, którzy z Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej, poprzez pracę przymusową w III Rzeszy, a także poprzez katorżnicze obozy pracy na Syberii, znaleźli swój dom w Sycowicach i najbliższej nam okolicy. Niemcy z kolei utracili domy w których my obecnie mieszkamy i znaleźli swoje miejsce na ziemi zupełnie w innym miejscu. Czyli losy prostych ludzi, Polaków i Niemców były bardzo podobne. Im wszystkim poświęcam zbiór wspomnień zatytułowany „Drogi do domu”…
Październik 29th, 2013 at 14:24
Wspomnienia Pana Heinza z dzieciństwa to cenna informacja o historii i codziennym życiu mieszkańców Sycowic. Są odzwierciedleniem czasów, w których przyszło mu dorastać. Jestem pewien, że smak pieczonego w domu chleba i ciasta pamięta do dzisiaj…
Warto też zwrócić uwagę na trudny okres naszej wspólnej historii – aby dobrze ją zrozumieć, trzeba poznać różne punkty widzenia faktów i zdarzeń tamtego okresu. Mimo, że historię mamy trudną to jednak teraźniejszość i przyszłość jest wspólna. Cieszę się, że p. Heinz Pfeiffer w dobrym zdrowiu doczekał czasów, gdy można o tamtych wydarzeniach rozmawiać z dystansem, ale otwarcie. Mam nadzieję, że odwiedzi też Sycowice i zobaczy na własne oczy zmiany, jakie zaszły przez ostatnie dziesięciolecia. Ziemia to przecież gościnna, a ludzie serdeczni i otwarci. Dobrze, że na stronie sycowice.net zamieszczane są takie materiały. Czytam je zawsze i trzymam mocno kciuki, aby zbiór wspomnień „Drogi do domu” ukazał się jak najszybciej.
Październik 31st, 2013 at 01:29
I oto znów dzieje się coś niesamowicie interesującego na stronie sycowice.net: zderzenie wspomnień prostego, starego („przedwojennego”) Niemca – dawnego mieszkańca Sycowic z naszą, powszechną, uproszczoną wiedzą na temat narodu niemieckiego z czasów hitlerowskiego reżimu. Każdy system totalitarny, a takimi były, i ten hitlerowski, i ten stalinowski, nie szanuje jednostek ludzkich. Najważniejsza jest ideologia. Nasza historyczna wiedza zdobyta na lekcjach w szkole obejmuje sprawy ogólne z wyżyn władzy i znaczenia w dziejach, co powoduje, że wznosimy się na wysokie szczeble abstrakcji naszego myślenia i „odczłowieczamy” historię nie pokazując jej wpływu na życie zwyczajnych ludzi. Znamy jedynie sylwetki tych postaci, którzy te reżimy tworzyli oraz przekładamy ich poglądy i ich okrucieństwo na całe społeczeństwo, co jest potwornie krzywdzące dla najzwyczajniejszych obywateli państw objętych tymi reżimami. Taki pogląd niewątpliwie odnosił się zazwyczaj w stosunku do Niemców – całego niemieckiego narodu. A tu niespodzianie we wspomnieniach Heinza Pfeiffera widzimy normalnych ludzi, przede wszystkim zapracowanych w pocie czoła rolników, ich rodziny, ich skromne życie i skromne od niego wymagania, smaki, żarty, wzajemne wspieranie się… I w końcu – ich tragedię ludzi wypędzonych ze swoich ojcowizn. Cóż są winni, że historia tak się z nimi obeszła? Tak jak cóż winni byli najzwyczajniejsi Polacy na Kresach Wschodnich, że odebrano im domy i przepędzono z własnej ziemi. Sama pochodzę właśnie z takiej rodziny, która w pośpiesznym tempie opuścić musiała swój azyl na ziemi, obecnie należącej do Ukrainy. Dziś granice państwowe w Europie pozacierały się – jesteśmy w strefie Schengen, mamy nieograniczone możliwości kontaktów. Nauczmy się czerpać z tych możliwości, uczmy się od siebie wzajemnie, bo ważne dla wszystkich i każdego z osobna jest TU I TERAZ oraz co możemy zrobić dla przyszłości.
Panie Cezary, napisał Pan w swoim komentarzu, że „jest Pan wdzięczny losowi, iż pozwolił na spotkanie byłych i obecnych mieszkańców Sycowic”. Proszę nie być tak skromnym. Przecież z tego, co wiem, to Pan był spiritus movens tej fantastycznej sprawy organizowania corocznych spotkań byłych i obecnych mieszkańców Sycowic. Na tak maleńkim polu, ale działa Pan na rzecz zjednoczenia Europy. Gratuluję rozwoju i coraz ciekawszych inicjatyw z tym związanych. Gratuluję mieszkańcom Sycowic, że z ufnością podeszli do tych spotkań, choć mogli mieć powody na zupełnie inne reakcje. Życzę, aby dalsze działania były uwieńczone sukcesami. Warto, naprawdę warto, spisywać wspomnienia świadków historii tej najprostszej, tej codziennej, bo o doniosłych wydarzeniach i tak napisze prasa, a potem historycy umieszczą w swoich podręcznikach. A o zupie powstałej na bazie wody z gotowania kiełbas z pokruszonym chlebem gwarantuję, że informacji nie znajdziemy nigdzie poza stroną sycowice.net.
Serdecznie pozdrawiam. Małgorzata Gdak-Gołębiowska
Listopad 12th, 2013 at 18:40
Pan Heinz Pfeiffer serdecznie dziękuje za komentarze zamieszczone pod Jego wspomnieniami. C.W.
Ich danke für die Kommentare 1. Herrn Cesary Woch 27.10.2013
2. Chris 29.10.2013
3. Margaret Gdak-Golebiowska 31.10.2013
Ich lese die Seiten Sycowice im Internet sehr gerne.
Herzlichst
Heinz Pfeiffer