Drukuj artykuł Drukuj artykuł

Bitwa o Kołobrzeg

Bitwa o Kołobrzeg

źródło zdjęcia: sxc.hu

Los wojennego tułacza - część 11 6 marca 1945 roku wieczorem, dotarliśmy do Kołobrzegu. Rozlokowaliśmy się w opuszczonych przez niemieckich mieszkańców domach na przedmieściu. Dowódca przed snem zapowiedział nam: - Proszę na zapas dobrze się wyspać, wyczyścić i sprawdzić broń. Dostaniecie też dodatkowo naładowane magazynki do pistoletów, a także granaty, otrzymacie też suchy prowiant na kilka dni. Przez tych kilka, a może nawet i kilkanaście dni, każdy będzie dbał i troszczył się sam o siebie, jeżeli chodzi o zaopatrzenie w żywność. Nie przewidujemy, że walki tu będą trwać długo, może pięć, może dziesięć dni. Dość już mamy marszów, dotarliśmy do celu którym jest Kołobrzeg. Mamy nadzieję, że zdobędziemy to miasto, albo może też tak się zdarzyć, że honorowo zginiemy w walce o niego. A więc, jutro do boju! Nasz dowódca nieźle nas nastraszył. Pogorszył nam się nastrój psychiczny i każdy z nas rozmyślał na swój sposób. Teraz już będzie gorzej z odpoczynkiem i ze spaniem. Było już późno, więc poszliśmy spać, ale zasnąć nie było łatwo. Wszyscy byliśmy pogrążeni w ponurych rozmyślaniach. Ale co ma być, to będzie. Od tego jesteśmy żołnierzami, a walczyć musimy. W każdym bądź razie to już nie będzie zabawa, ani przygoda na trasie, a będzie zacięta walka uliczna. Musimy jakoś uodpornić się psychicznie i fizycznie, na to co nas czeka, a czekają nas bardzo trudne dni. 7 marca 1945 roku było jeszcze całkiem ciemno, kiedy zrobiono nam pobudkę. Była godzina piąta i nikt nie miał chęci wstawać. Zwlekliśmy się jednak z posłań, a po umyciu  poszliśmy na śniadanie. Każdy myślał, że to już ostatnie śniadanie z kuchni polowej i to nawet wyjątkowo smaczne. Kucharze z dowódcą starali się jak mogli, by nas dobrze nakarmić przed pierwszą bitwą. Wiedzieliśmy, że także reszta pułku pojawiła się i jest w ruchu przed bitwą. Po śniadaniu i zabraniu ekwipunku nasza kompania ruszyła szosą w stronę miasta, gdzie trwały frontowe walki z udziałem Armii Czerwonej. Przeszliśmy w marszu ponad kilometr i padł rozkaz dowódcy: - Wszyscy do rowu na lewą stronę szosy i czołgać się, aż do przedmieścia! Broń Boże nie unosić głowy! Od waszego zdyscyplinowanego zachowania się, będzie zależało bezpieczne wdarcie się do miasta! Do przedmieścia było około półtora kilometra. Szosa biegła po wysokim nasypie przez niskie łąki. Czołgaliśmy się między nasypem a głębokim rowem. Po podczołganiu się około 100 metrów  napotkaliśmy przerażający widok. Pełny rów rosyjskich żołnierzy leżących jeden przy drugim…. . Tych co byli między rowem a nasypem spychaliśmy  na bok, by był wolniejszy teren do czołgania. Ogarnął nas strach, że chyba zaraz i z nami będzie to samo. Czołgając się dalej, ofiar było coraz więcej i nie było możliwości ich przesunięcia. Musieliśmy więc czołgać się po  zamarzniętych ludzkich zwłokach jak po grubych kłodach, by dotrzeć do pierwszych domów i zająć pozycje przed obroną nieprzyjaciela. Każda kompania starała się być razem, by się nie pogubić w takim natłoku wojska. Ostatkiem sił zmęczeni i wystraszeni, spodziewając się w każdej chwili ataku wroga, dotarliśmy do pierwszych domów na przedmieściu. Co to była za ulga, że już mieliśmy się gdzie schronić. Niemcy przez cały czas lekko ostrzeliwali prawą stronę szosy. To aż dziw, że oni nie pokapowali się co się dzieje z drugiej strony szosy. Cała nasza kompania w komplecie znalazła się na wyznaczonych posterunkach. Gdy zbliżyliśmy się do jednego z domów, podszedł do nas rosyjski kapitan i chciał nam coś powiedzieć, ale mowa zanikała mu w gardle i nie mogliśmy zrozumieć o co mu chodziło. Kiedy  nieco się uspokoił, zaczął mówić wyraźniej: - W tym domu nikogo nie ma, tylko ja na was oczekiwałem w trwodze, byście nie byli zaatakowani tak jak moi żołnierze. Tylko ja z całej kompanii pozostałem żywy. Widzieliście ile w rowach leży rosyjskich żołnierzy? To była moja kompania, ale już jej nie ma. Mnie też za to czeka sąd polowy, więc nie będę na niego czekał. Moje życie musi zakończyć się tu, gdzie zabito moich żołnierzy. A wy Polaczki uważajcie, teraz wasza kolej, wasza szansa wykazania się w walkach i pomszczenie wszystkich poległych w naszych wspólnych walkach. Myślę, że to wam z pewnością się uda, czego wam życzę z całej żołnierskiej duszy, a teraz ja już idę do swoich…. . My wszyscy z przerażeniem patrzyliśmy jak będzie umierał  rosyjski dowódca. Uszedł skrajem szosy niecałe 100 metrów. Niemcy otworzyli ogień z karabinu maszynowego, a on przygotowany czekał na tą chwilę. Po pierwszej serii upadł na bok i powoli stoczył się z nasypu do swoich towarzyszy.... . Straszny to był dla nas widok! Szkoda nam było tego kapitana, gdyż jego wojenny los był bardzo okrutny, bo prócz śmierci nie miał innego wyboru…. . Tragiczna śmierć kapitana  zahartowała nas jednak bardziej do boju z okrutnym wrogiem. W niedalekiej odległości od nas był cmentarz. Otrzymaliśmy rozkaz, aby go zająć i umocnić na nim nasze pozycje. Czołgaliśmy się jak popadło, by na cmentarzu było można schronić się jak najprędzej za nagrobkami. Podczas czołgania napotkaliśmy straszne pobojowisko. Znowu wszędzie było mnóstwo zabitych rosyjskich żołnierzy. Działa porozrywane, powywracane drzewa w ogrodach. Zniszczone ciężkie karabiny maszynowe leżały w kawałkach, a wkoło trupy. Tak to ich urządziła niemiecka artyleria. Wkoło leje od pocisków o różnych głębokościach. Cała kompania dotarła szczęśliwie na cmentarz i przystąpiła do okopywania się, by każdy był bezpieczniejszy w swoim dołku. Wzdłuż cmentarza przebiegała ulica obsadzona po obu stronach żywopłotem. Po jej drugiej stronie w odległości około 50 metrów nieprzyjaciel miał także swoje okopy. Niebawem Niemcy dostrzegli, że coś się dzieje na cmentarzu. Rzucili więc w naszą stronę kilka granatów i zaczęli nas ostrzeliwać z karabinów maszynowych. Leżąc z kolegą na brzuchach nie zdążyliśmy wykopać w zamarzniętej ziemi odpowiednich stanowisk, kiedy nad naszymi głowami zagwizdały kule które trafiały w nagrobki, a ich odpryski sypały się na nas. Nie mogliśmy jeszcze odpowiadać Niemcom ogniem, gdyż nie byliśmy jeszcze ku temu gotowi. Nagle kolega woła o ratunek. Podczołgałem się do niego i pytam co się stało? Krew mu ściekała po głowie i nie był w stanie nic odpowiedzieć…. . W pobliżu mnie okopywał się dowódca plutonu i przekazałem mu informacje o rannym. Sierżant szybko się podczołgał, chwycił rannego na plecy i nie zważając na ostrzał szybko z nim pobiegł do punktu sanitarnego. Po powrocie przyczołgał się do mnie i powiedział, że mój kolega z pewnością nie przeżyje. Ta wiadomość bardziej zraniła mnie niż kula. Nie chciało mi się już dalej okopywać. To było dla mnie najstraszniejsze  wojenne przeżycie. Pogrążyłem się w myślach, nie słuchałem już kul trzaskających po nagrobkach, rozmyślałem jak ja będę dalej walczyć bez towarzysza wojennej niedoli, bez najlepszego przyjaciela  z którym razem w ciężkich chwilach, żebrałem z narażeniem życia o posiłek…. . Wspominałem także, jak w Warszawie spędzałem z Nim Wigilijny Wieczór z pięknymi paniami, jak w lasach spędzaliśmy mroźne noce przytuleni do siebie by podczas snu było nam cieplej…. . Jak cieszył się  swoją  piękną narzeczoną, która razem z jego mamą oczekiwała w trwodze na swojego, zwycięskiego bohatera Tomka. Jak  polubił mnie w wojennej doli i niedoli. A teraz ja bezradny, nie mogę  uratować Mu życia.... . W tej rozpaczliwej chwili czułem się jak rosyjski kapitan po utracie swoich żołnierzy. Tą wojenną stratę  dźwigałem nie tylko podczas wojny, ale  dźwigam ją w swojej pamięci i będę dźwigać do swoich dni ostatnich.. . Chyba jest niewielu ludzi rozumiejących ból wojennego żołnierza, który poświęcał życie dla swojej Ojczyzny, dla swoich Bliskich, dla swoich Potomnych. Niemcy przez cały czas, z przerwami ostrzeliwali nasze pozycje, gdyż już wiedzieli dobrze, że na cmentarzu jest ich nieprzyjaciel. My siedzieliśmy w swoich norach cicho, gdyż nie było rozkazu do strzelania. Nadszedł wieczór, a na cmentarzu zapanował spokój. Całą noc nie wolno było nawet się zdrzemnąć. Czuwaliśmy w pogotowiu. Wróg w każdej chwili mógł nas zaatakować tylko nie wiedział, jaka siła znajduje się na cmentarzu. Przetrwaliśmy noc w napięciu i w wielkim niepokoju. Czuliśmy presję przeważającej siły wroga. W oddali w odległości około 700 metrów widać było mury gazowni, skąd   ostrzeliwane były nasze pozycje. Niemcy czuli się tam jak w fortecy. Właśnie z fortecy tej dokonano masakry Armii Czerwonej, która próbowała wedrzeć się do miasta…. . 9 marca 1945 roku  dzień był pogodny i radosny, ale jedynie dla ptactwa rozlokowanego na drzewach. Oglądaliśmy z cmentarza jak wschodziło piękne, czerwone słońce. Wszędzie rozbrzmiewał wiosenny świergot i różnorodne trele ptactwa..  Nagle to piękno spokojnego poranka zakłócił potężny huk armat. Zorientowaliśmy się, że to odezwała się nasza artyleria. Kanonada trwała około godziny, a wybuchy pocisków rozrywały się w okolicy gazowni. Ucieszyliśmy się bardzo, że na pewno wykurzą wroga z tych murów i Niemcy dostaną porządne lanie za swoje zbrodnie na Armii Czerwonej. Obserwowaliśmy ze swych okopów jak czerwony kurz unosi się w górę nad gazownią. W tym czasie dostrzegliśmy także jak nasi, okopani sąsiedzi uciekają ze swoich kryjówek w stronę miasta. Było jasne, że ich punkt obrony został zlikwidowany. Chcieliśmy na zapęd do nich postrzelać, ale byli nieco za daleko. Kiedy działa umilkły, padł głośny rozkaz – Naprzód! Ruszyliśmy więc do natarcia na gazownię z okrzykiem: Hurra! Hurra! Do przodu na wroga! Biegliśmy co sił, ale już bez strachu i z radością, z entuzjazmem zbliżając się do murów gazowni. Niemcy już wcale się nie odezwali. Nie oddano ani jednego strzału w naszym kierunku. Wyglądało na to, że wróg został doszczętnie pokonany. Kiedy dobiegliśmy do gazowni nie zobaczyliśmy ani jednego „szwaba” Co się z nimi stało? Gdzie ci zbrodniarze się podzieli? Zabitych było bardzo mało. Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy w ocalałej piwnicy gazowni sześciu niemieckich żołnierzy, zabarykadowanych beczkami i skrzyniami. Wyprowadzono ich i z wielką wściekłością i nienawiścią  na miejscu rozstrzelano. Nie wiadomo ilu ich wcześniej uciekło ze strachu. Widzieliśmy ich sporo w polu podążających w stronę portu. Byli oni w znacznej odległości, poza zasięgiem naszej broni. Przy gazowni na torach stały wagony towarowe, więc musieliśmy sprawdzić jaki zawierają ładunek. Kilku z nas wskoczyło na ścianę wagonu i zobaczyliśmy zmagazynowaną tam dużą ilość butów wojskowych, przywiezionych prosto z fabryki. Chcieliśmy wskoczyć do środka i przymierzyć jak pasują, ale w tym momencie zauważyli nas Niemcy którzy kryli się w pobliskich ogrodach. Niedobitki z gazowni dały serię z broni maszynowej w naszym kierunku. Szybko zeskoczyliśmy i skryliśmy się pod wagon. Na szczęście nikt z nas nie oberwał. Gdy zbliżał się wieczór, nasza kompania wybrała  na nocleg willę położoną w ogrodzie w pobliżu gazowni. Rozlokowaliśmy się z zadowoleniem na parterze i na piętrze oczekując, że sobie porządnie odpoczniemy. Stało się jednak inaczej. W pobliżu ogrodu przechodził tor kolejowy z portu do gazowni. Tory były ułożone na wysokim nasypie. Niemcy chcieli nas wykurzyć z tej willi i zza nasypu puścili kilka serii po oknach na parterze. Padliśmy wszyscy na podłogę. Spodziewaliśmy się następnych serii i przewidywaliśmy  że za nasypem przyczaiła się większa grupa Niemców. Ta grupa z dalszych obstrzałów wilii jednak zrezygnowała. Dowódca nasz postanowił rozprawić się ze śmiałkami i do ich likwidacji wyznaczył cały pluton. Z willi podbiegliśmy do nasypu. Czujnie ustaliliśmy gdzie jest ich gniazdo. Podczołgaliśmy się naprzeciw gniazda i raptownie skoczyliśmy na leżących „szwabów”. W tej szamotaninie dwóch uciekło do wagonu i zaczęli do nas strzelać. Dwóch, naszych żołnierzy zostało niegroźnie rannych, a trzeciego leżącego zanieśliśmy na opatrunek do sanitariusza. Po opatrzeniu zaczął skakać na jednej nodze. Po okrążeniu wagonu Niemcy strzelali do nas na ślepo. Jeden z naszych żołnierzy doczołgał się pod wagonami i wrzucił granat przez otwarte okno z którego seriami padały strzały. Po wybuchu strzały ucichły. Stwierdziliśmy, że jeden był zabity, a drugiego, rannego musieliśmy dobić. A ci złapani zostali także rozstrzelani na ogrodzie. Dla dowódcy złożyliśmy meldunek, że rozkaz w pełni został wykonany. Tego dnia wieczorem dowódca plutonu wysłał kaprala i mnie na wartę do sąsiedniej willi, z której to strony można byłoby spodziewać się Niemców. Dla bezpieczeństwa odpoczywającej kompanii rozciągnęliśmy za sobą kabel PTF i podłączyliśmy telefon. Trzeba było obserwować cały teren, by czasem znowu jakieś niedobitki nie zbliżyły się do naszej kompanii. Na parterze było całkiem pusto. Żadnych mebli wewnątrz jej nie było i pomyśleliśmy, że Niemcy zdążyli wszystko wywieźć. Zeszliśmy do dużej, obszernej piwnicy. Była ona podzielona na wiele pomieszczeń. Zobaczyliśmy, że eleganckie meble jednak są, tylko zostały tu zniesione w obawie przed zniszczeniem. Trzy okna w piwnicy były wygodne do obserwacji co wokół niej podczas nocy będzie się działo. Kapral  wyznaczył mi  prowadzenie obserwacji z dwóch okien, a sam pozostał przy jednym, bardziej ważniejszym z którego był widoczny rozleglejszy teren. Przez spore okna piwnicę oświetlały palące się domy. W sąsiednich dzielnicach trwały jeszcze walki uliczne. Słychać było pojedyncze i seryjne strzały, oraz głośne wybuchy jakichś pocisków. A w naszej dzielnicy było jednak cicho, jakby tu nie dotarła wojna. Przez cały czas obserwacji rozmawialiśmy między sobą, by czasem nie zmorzył nas sen. Na chwilę między nami rozmowa się urwała, jak gdyby zabrakło tematu. Po jakimś czasie kapral mnie pyta: : - Jackowski, co ty śpisz? - Ale skądże, cały czas obserwuję. Na razie nie widzę, by się coś działo. - Ty mi nie kłam, gdyż słyszałem jak chrapałeś. - To nieprawda, bo mi się nawet jeszcze nie chce się spać. A do tego muszę czuwać nad spokojnym snem naszej kompanii, a zasnąć nam nie wolno. - No to chodź do mnie Usiadłem więc przy nim na wygodnym tapczanie - Teraz słuchaj, coś tu chrapie… Stwierdziliśmy obaj, że skądś dochodzi jakieś chrapanie. Podeszliśmy do prowizorycznych drzwi z desek, przez które przedostawał się ten zagadkowy odgłos. Długo nie myśląc, kapral  próbował je otworzyć, lecz były zabarykadowane. Więc obaj, z całej siły uderzyliśmy ciężarem swojego ciała. Drzwi się otworzyły z gruchotem zabarykadowanych mebli. Wskoczyliśmy tam obaj z bronią gotową do strzału, a kapral zaświecił latarką. Dwóch Niemców ogromnie przestraszonych poderwało się ze snu i od razu unieśli ręce do góry, nawet nie próbowali chwycić za broń. Byli na pewno bardzo zmęczeni i znaleźli sobie spokojną kryjówkę na odpoczynek. Kapral podczas rewizji nie znalazł innej broni. Potraktował ich dość łagodnie i zadzwonił do dyżurnego kompanii, który wysłał dwóch żołnierzy po jeńców. Z kapralem przeszukaliśmy wszystkie zakamarki piwnicy i więcej nic podejrzanego nie stwierdziliśmy. Było jeszcze przed północą, kiedy obaj wróciliśmy na swoje stanowiska przy oknach. Odgłos walk w sąsiedniej dzielnicy jeszcze trwał, a pożary dość daleko oświetlały teren miasta. Po przeciwległej stronie placu dostrzegłem jak w naszym kierunku ulicą podąża duża grupa uciekających Niemców. Kapral natychmiast telefonicznie zaalarmował odpoczywającą kompanię. Kiedy Niemcy zbliżali się do sąsiedniej willi, z naszej kompanii zdążył odezwać się CKM. Patrzyłem, jak od razu upadło kilka Niemców, a pozostałych kilku z ciągnionym karabinem maszynowym skierowała się w bramkę sąsiedniej, piętrowej willi. Kiedy schronili się w niej, nasz CKM ucichł. Było po północy kiedy na moje i kaprala miejsce przyszła zmiana, lecz w sile całego plutonu i z karabinem maszynowym. 10 marca 1945 roku do końca nocy czuwały wzmocnione posterunki, a reszta żołnierzy spała z bronią w rękach. Było jeszcze ciemno jak żołnierzom rozdawano posiłek. Kiedy robił się świt, w dużym ogrodzie przy willi i przyległym parku nie odezwały się trele ptaków tak jak na cmentarzu. Wszyscy czekaliśmy na rozkaz likwidacji ukrytego sąsiada, który z pewnością robił w portki. Ta willa w której się skryli, była ogrodzona drucianą siatką. Od bramki przy ulicy prowadził do niej chodnik z obustronnym żywopłotem. Niemcy zdążyli umieścić CKM za kominem na płaskim dachu tego budynku. Dowódca kompanii zadecydował, by to gniazdo natychmiast zlikwidować. Ten rozkaz wydał tylko dla jednego plutonu. Sierżant zarządził zbiórkę swojej jednostki i po swojemu opracował plan działania. Każdy żołnierz miał swój odcinek wyznaczony do natarcia, tylko nasze zadanie było utrudnione z powodu konieczności pokonania płotu ze stalowej siatki. Chodnik, który od bramki prowadził do willi był za wąski, aby cały pluton na nim się zmieścił. Nie było więc innego wyjścia jak błyskawicznie sforsować płot i czołgać się wzdłuż żywopłotu. - Do ataku! - krzyknął sierżant, a sam schronił się na werandzie pobliskiej willi, obserwując jak przebiega akcja. Ja trafiłem podczas natarcia na głęboki lej po wybuchu pocisku z wyrwaną częścią siatki gdzie mogło się zmieścić kilku żołnierzy. Chłopcy zaczęli forsować siatkę o wysokości około 2 metrów. Ja natomiast z dwoma żołnierzami wskoczyłem do tego leja pod siatką i czekałem, aż wszyscy sforsują siatkę, by razem przystąpić do natarcia. Podczas forsowania siatki Niemcy otworzyli ogień ze swojego CKM-u. Chłopcy padali zabici i ranni. My siedzimy w tym leju bezpieczni, gdyż nas chroniła krawędź dachu między CKM -em a lejem. Z przerażeniem patrzyliśmy na tragedię kolegów. Nagle sierżant krzyknął: - Cały pluton, natychmiast wycofać się! Kto już zdążył pokonać siatkę to wycofywał się przez ten lej, chwytając po drodze rannych i zabitych, a niemiecki CKM kosił nas nadal. By nam ułatwić wycofywanie się, kompania zdążyła umieścić swój karabin maszynowy w dogodniejszym miejscu i posypały się jego serie na gniazdo wroga, przez co ich CKM chwilami przycichał. Wszystkich zabitych nie udało nam się zabrać. Plan sierżanta nie powiódł się. Jak na pluton poniesiono znaczne straty w ludziach. Rannych zaraz zabrał samochód do polowego szpitala. 11 marca 1945 roku nocowaliśmy w tej samej willi. Dowódca kompanii przez całą noc pracował nad planem jak bez strat zlikwidować wroga. Drogą radiową udało mu się skontaktować z pobliską jednostką pancerną. Rano przy rogu naszej willi zatrzymał się czołg. Widzimy jak wieża z lufą działa skręciła się w kierunku gniazda wroga. Przez chwilę przymierzał się i wreszcie huk. Razem z uszkodzonym dachem uniosła się chmura kurzu, z fruwającymi kawałkami CKM-u i kawałkami ciał wroga. Ocalało tylko dwóch Niemców, którzy się sami poddali. W odwecie za poległych żołnierzy natychmiast zostali rozstrzelani. Zeszliśmy do piwnicy, tam zastaliśmy dużo niemieckich cywilów starców, kobiet i dzieci. Nasi żołnierze dokonali na nich rabunku i zabrali wszystko co im się przydało. Ja natomiast nie byłem taki chciwy i nie miałem sumienia rabować bezbronnych, niewinnych ludzi. Nie miałem nawet zegarka, a niektórzy mieli po kilka. Ja byłem zadowolony, że jeszcze żyję i jestem zdrowy. Naszych zabitych dziewięciu żołnierzy zawieziono samochodem na cmentarz poległych. Po ich pochowaniu ekipa pogrzebowa oddała honorową salwę. Siedmiu rannych trafiło do polowego szpitala. Przez następny tydzień w Kołobrzegu nasz pułk walczył w różnych rejonach miasta. Walki uliczne nieraz trafiały się bardzo ciężkie, a wielu chłopaków z naszej kompanii zginęło. Przerażało nas, że do całkowitego zdobycia Kołobrzegu kompania nasza może przestać istnieć. Ze stratami naszych chłopaków zdobywaliśmy dom po domu, ulicę po ulicy. Chociaż wolno, ale zawsze posuwaliśmy się do przodu. Strat podczas wojny nie bierze się pod uwagę, gdyż po to jest wojna, by ginęli ludzie. A wroga, który nam dokuczał od wieków, musieliśmy wykurzyć z tych ziem. Po kilku ciężkich bajach dotarliśmy do śródmieścia. Kompania nasza rozlokowała się na noc w częściowo zrujnowanym domu. W każdej chwili trzeba było być w pogotowiu, a o spaniu nie było mowy, tylko lekki odpoczynek z obstawioną strażą. Dwóch nas czuwało na posterunku. W pobliżu było wyjątkowo spokojnie, tylko niedaleko płonął budynek, a w kilku miejscach trochę dymiło. Nieco dalej słychać było pojedyncze strzały i od czasu do czasu wystrzeliwane rakiety oświetlały ulice miasta. Była to zwykła, miejska, spokojna, frontowa noc, ale w takim czasie także zdarzają się niespodzianki. Stojąc na straży przy wyrwanym przez pocisk oknie obserwowałem ulicę. W pewnym momencie usłyszałem gwizd nadlatującego, artyleryjskiego pocisku, jakby leciał prosto na mnie. Myślałem, że za moment do reszty rozwali się nasz dom i zasypie gruzem ocalałą resztę kompanii. Jego eksplozja nastąpiła jednak w narożniku sąsiedniego domu, odległego o dwa metry od nas. Siła wybuchu była tak silna, że w naszym domu wyrwała kawałek ściany. Odpoczywający żołnierze zostali zasypani cegłami i gruzem. Wszyscy myśleliśmy, że to zaatakowali nas Niemcy. Nie wszyscy jednak poderwali się  na nogi. Dwóch żołnierzy zostało poważniej rannych, a jeden z nich w głowę. Żołnierz krwawił i jęczał z bólu, ale był przytomny. Nie trwało długo kiedy wybuchł następny pocisk o tej samej sile, lecz na ulicy koło naszego domu. Od tego wybuchu nikt jednak nie doznał obrażeń. Każdy myślał, że Niemcy nas namacali i chcą nas w tym domu wykończyć. W napięciu rozmyślaliśmy, czy nie opuścić tego domu. Po półgodzinnym oczekiwaniu, nic jednak się nie działo. Sam dowódca opatrzył rannych, a my po zmianie warty z zresztą kompanii położyliśmy się do odpoczynku. Wszyscy żołnierze byli bardzo zmęczeni po kilku dziennych walkach. Walki uliczne w śródmieściu były bardzo groźne i bardzo niebezpieczne z uwagi na użycie  przez Niemców nowoczesnych czołgów. Chcąc posuwać się naprzód, trzeba było co rusz zajmować z wielką ostrożnością następny dom i nowe stanowiska ogniowe. Zdarzało się, że podczas zajmowania stanowiska wróg nas wyprzedził i wtedy to już była pewna pułapka. Stanowiska ogniowe zajmowaliśmy przeważnie na klatkach schodowych na piętrze, by była lepsza obserwacja ulic, a w razie pojawienia się czołgu należało szybko zbiegnąć na niższe kondygnacje. Kiedy wróg wykrywał nasze stanowisko ogniowe, zaraz na ulicy pojawiał się czołg. Zanim namierzył nasze stanowisko, trzeba było błyskawicznie znaleźć się na niższej kondygnacji. Podczas ucieczki gruz z wyrwanej przez pocisk ściany często zasypywał schody po których uciekaliśmy. Kilku naszych chłopaków było wprawionych do unieruchomienia groźnych kolosów. Mieliśmy zawsze przygotowane wiązanki takich ładunków. Dzielni chłopcy z narażeniem  życia dokonywali cudów, by unieszkodliwić tak groźną broń jaką był nowoczesny „Tygrys”. W śródmieściu spotykaliśmy także walczące oddziały „SS”, które widząc zbliżającą się przegraną stawiały zaciekły opór. Nie poddawali się, ale walczyli do końca, gdyż wiedzieli, że żołnierzy ich formacji nie chcą brać do niewoli. Kto ratując życie poddawał się, to swoi koledzy go rozstrzeliwali. W taki sposób wielu Niemców zginęło. W innych jednostkach gdzie nie było esesmanów i gdzie żołnierze nie chcieli umierać bez sensu, zdarzały się przypadki masowego poddawania się do niewoli. PO OSTATNIEJ BITWIE O KOŁOBRZEG 18 marca 1945 roku był dniem  wielkiego zwycięstwa naszego pułku. Ostatnią bitwę która trwała przez całą noc, stoczyliśmy o zdobycie portu. W tej okrutnej, chaotycznej bitwie nasza kompania całkiem się rozproszyła i poniosła ogromne straty w ludziach i sprzęcie. Pozostała nas tylko garstka, a dowódca nasz też gdzieś zaginął. Słońce nie zdążyło jeszcze wzejść, kiedy nasza trójka po ogłoszeniu zdobycia portu  wystrzeliła na wiwat  po ostatniej serii. To była niedziela i wielkie święto dla nas, dzień zdobycia Kołobrzegu.  Cieszyliśmy się ze zwycięstwa, ale byliśmy też bardzo smutni, że nasi wspaniali koledzy, nasi wspaniali dowódcy plutonów i drużyn nie doczekali tego święta. Była radość na duszy, a ciężar na sercu. Nasze główne dowództwo było bardzo dumne, że w większej części Wojsko Polskie pokonało tak wielkiego, tak silnego wroga. W sumie wg Wikipedii zginęło 1206, a rannych zostało 2500 żołnierzy. /wg prasy kołobrzeskiej/ w sumie w bitwie o Kołobrzeg zginęło 1992 żołnierzy polskich. Armia Czerwona poniosła straty o wiele większe. Po południu tego dnia odwiedziliśmy morze, żałowaliśmy tylko, że nie zdążyliśmy na uroczystość zaślubin. Śpiewaliśmy z radości i cieszyliśmy się ze zwycięstwa. Niemcy w wielkim popłochu zdążyli załadować się na okręty i odpłynąć. Można było jeszcze ich zobaczyć na horyzoncie jako malutkie punkciki. My będąc pierwszy raz nad morzem podziwialiśmy piękny widok bezkresnych  wód Bałtyku. W wiosennym słońcu, morze cudownie szumiało, a jego ogromne fale rozbijały się o portowe brzegi. Nieco dalej piaszczyste plaże ciągnęły się bez końca, a nad nimi  unosiły się stada piskliwych mew. Ten uroczy widok morza pozostanie na zawsze w pamięci każdego żołnierza, który z wielką ofiarnością wywalczył go dla swojej Ojczyzny. Przez całe popołudnie  w porcie i na plaży gromadziły się nasze wszystkie wojska ze wszystkich zakątków zdobytego miasta, ażeby zobaczyć i podziwiać swoje, zdobyczne morze. Tu odszukiwały się rozproszone, walczące jednostki ze wszystkich dzielnic miasta, by żołnierze mogli się połączyć ze swoimi kompaniami i ze swoimi dowódcami. Kiedy nas tak bardzo mało odnalazło się, to byliśmy bardzo smutni, że tak wielu naszych kolegów poległo i nie zobaczyło swojego, wywalczonego morza. Swojego dowódcę kompanii spotkaliśmy w porcie. Odszukiwał swoich żołnierzy, by jak najwięcej po zwycięstwie stanęło nas na zbiórce. Czekał na nich do samego wieczora. Był bardzo przygnębiony i zasmucony, kiedy  musiał zrezygnować z dalszego oczekiwania. Po rozpoczęciu walk o Kołobrzeg nasza kompania z dowódcą liczyła 80 ludzi. A teraz naliczył nas tylko siedmiu, a sam ósmy. Po krótkim podliczeniu powiedział, że zginęło nas około 30 , a rannych zostało około 42 żołnierzy. W porcie był ogromny magazyn żywnościowy. Ekspresowo zorganizowano porządek i szybką obsługę. Do tej obsługi nas trzech też trafiło. Każdy indywidualnie mógł się zaopatrzyć w prowiant na dwa dni. Za ogromną kupą skrzyń znaleźliśmy pluton Niemców.  Przerażeni wojacy wyszli z podniesionymi rękami, krzycząc: Deutschland und Hitler kaput! Trochę żeśmy się uśmieli, bo wcale nie mieliśmy zamiaru robić im krzywdy. Cała ich broń była złożona w pustych skrzyniach. Byli to wszyscy szeregowi i dla nich miejsca na okrętach zabrakło…. Wiadomo było, że ich dowództwo zwiało, a ich zostawiono na łaskę losu. Mieli dużo broni i amunicji, ale nas nie zaatakowali, bo  byli jedynie ofiarami hitlerowskiej polityki. Po opuszczeniu magazynu dowódca poprowadził nas z całym zapasem żywności na wyznaczoną kwaterę. Tam już w zaciszu i bez przygód, odpoczywaliśmy i spożywaliśmy swoją zdobycz. Długo jeszcze nie mogliśmy zasnąć, gdyż w naszych myślach kłębiła się wojna z okrutnymi  bolesnymi i świeżymi ranami. Przez wiele dni leczyliśmy bolesne rany omawiając swoje dramatyczne i tragiczne przygody. Zawsze usypialiśmy z dumą, że z poświęceniem dla Ojczyzny spełniliśmy żołnierski obowiązek. Po kilku dniach po powojennym odpoczynku załadowaliśmy się na ciężarowy zdobyczny samochód, który nas przywiózł do dużej, niemieckiej farmy. Pracowały w niej niemieckie rodziny, przeważnie kobiety z dziećmi i mężczyznami w podeszłym wieku. Odpoczywaliśmy tam jeszcze prawie przez cały miesiąc. Tu już nic nam nie brakowało. Kobiety niemieckie chciały, czy nie chciały musiały dbać o nasz wypoczynek i o nasze wyżywienie. W tym czasie uzupełniano naszą kompanię, młodymi poborowymi. Po dwóch tygodniach było nas znowu 80 żołnierzy. Tych nowych, jako rekrutów ganiano po polach, ćwiczono w strzelaniu, a my tylko przyglądaliśmy się temu jak przystało na weteranów walk… .Wiosenny czas odpoczynku szybko nam minął. Po uzupełnieniu i wyszkoleniu kompanii musieliśmy znowu wyruszyć na front, gdzie miały się zakończyć walki kapitulacją Niemiec w Berlinie.

Władysław Jackowski

Drukuj artykuł Drukuj artykuł

2 komentarze do artykułu “Bitwa o Kołobrzeg”

  1. Grzegorz

    Wyzwalanie Polski – Bitwa o Kołobrzeg

  2. Gosia

    „Kobiety niemieckie chciały, czy nie chciały musiały dbać o nasz wypoczynek”

    Brzmi to dość dwuznacznie, gdy zna się ówczesne realia…

Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.

Skomentuj artykuł

Nasz serwis wykorzystuje pliki "cookie". W przypadku braku zgody prosimy opuœścić stronę lub zablokować możliwośœć zapisywania plików "cookie" w ustawieniach przeglądarki.