źródło zdjęcia: sxc.hu
Los wojennego tułacza - część 10 19 lutego 1945 roku nasi zwiadowcy wykryli, że w pobliskich lasach kryją się grupy niemieckich niedobitków które zdołały ujść z życiem z zagrożonej twierdzy. Do ich zlikwidowania wytypowano naszą kompanię. Zaraz po śniadaniu na zbiórce, nasz porucznik Święcicki równy chłop, swoich podopiecznych zapoznał z ustalonym planem naszej akcji. Gdy już byliśmy głębiej w lesie, nakazał nam utworzenie tyraliery. Szliśmy blisko jeden drugiego, by się nie pogubić i mieć łączność między sobą w gęstwinie. Żaden Niemiec nie miał prawa przedostania się przez naszą blokadę. Daleko nie uszliśmy kiedy zauważyliśmy na świeżym śniegu dużo żołnierskich śladów. To nas zmusiło do większej czujności, bo przewidywaliśmy, że możemy spotkać się z dużą grupą uzbrojonych Niemców.
W takich okolicznościach, szczególnie po zadaniu nam bolesnych strat dobrze wiedzieli, że muszą walczyć do końca, by nie trafić do ciężkiej niewoli lub na rozstrzelanie. Szliśmy ostrożnie z palcem na spuście broni. Dużo śladów prowadziło do następnego zagajnika. Szliśmy ostrożnie dość długo, ale jego końca nie było widać. W pewnym momencie idąc mocno pochyleni zauważyliśmy w gąszczu sporą grupę odpoczywających Niemców. Nikogo się nie spodziewając palili papierosy. Kiedy nas dostrzegli, szybko poderwali się do ucieczki pozostawiając swoją broń. Tuż przed nimi był duży las. Wiedzieli dobrze, że znaleźli się w pułapce, pomimo to w rozsypce uciekali. Byliśmy pewni, że żaden z nich nam nie umknie. Na okrzyki –
halt! – wcale nie reagowali. Nacisnęliśmy więc na spusty pistoletów maszynowych. Kilku z nich upadło, a reszta zatrzymała się unosząc ręce do góry. Wszystkim Niemcom, nawet zabitym opróżniliśmy kieszenie. Dowódca wyznaczył dwóch konwojentów, którzy lekko rannych i zdrowych uciekinierów odprowadzili do sztabu pułku. Ciężko ranni zostali rozstrzelani. Zdobyczne cenne rzeczy, a było ich sporo, zostały rozdzielone między żołnierzy. Cieszyliśmy się, że łatwo nam poszło zlikwidowanie licznej grupy zabójców naszych chłopaków. Cała kompania rozsiadła się w krąg na leśnej polanie, degustując zdobyczną czekoladę której już tak bardzo dawno nie próbowaliśmy. Na dodatek każdemu z nas starczyło po 10 sztuk wybornych papierosów. Za chwilę nad naszymi głowami pojawiła się chmura tytoniowego dymu. Prawie każdy z nas zaciągał się nim z lubością po tak ciężkich, minionych bojach. Każdy z nas w tym przyjemnym nastroju mógł tylko pomarzyć o konwi zdobycznego spirytusu. Musieliśmy więc zakończyć odpoczynek z poczęstunkiem i wyruszyć dalej w las na spotkanie z następną przygodą. Mieliśmy jeszcze sporo czasu, by spenetrować zaplanowany teren. Po krótkim marszu przez las znowu uformowaliśmy tyralierę. Przed nami pojawiła się duża polana, a na niej duży dom z dwoma mniejszymi budynkami. Za domem była duża równina, którą het dalej znowu otaczał las. Tyraliera nasza skupiła się, by omówić plan dalszego działania. Zgadywaliśmy, że to z pewnością jest leśniczówka i zastanawialiśmy się, jak ją znienacka zaatakować i zdobyć. Dowódca był pewny, że w tym domu ukryli się
Niemcy. Przez dłuższy czas obserwował za pomocą lornetki cel ataku i wreszcie powiedział:
- Chyba widzicie jak wali dym z komina? Przecież cywile z tak bardzo zagrożonych wojną terenów już dawno pouciekali. Ja tu was wszystkich porozstawiam i wskażę co macie robić, więc słuchajcie.: Tu od strony lasu jest dla Niemców najbliższa droga do ucieczki, więc zostawiam was dwudziestu. Ukryjcie się za drzewami z bronią gotową do strzału. W razie ucieczki pierwszych zastrzelić i krzyknąć do reszty by się poddali. W razie dalszej ucieczki wszystkich zastrzelić. Druga dwudziestka przejdzie na drugą stronę polany i będzie zachowywać się jak grupa pierwsza. Reszta pójdzie ze mną pod ten dom. Czuwających nie widać przy domu więc myślę, że spożywają posiłek i uda nam się załatwić ich znienacka na miejscu. Oni mogą myśleć także, że ich wojna jest już przegrana i będą czekać na jakąś okazję, by się poddać do niewoli. Ale my mamy okazję, by ich już załatwić. Druga dwudziestka proszę wyruszyć na przeciwległy koniec polany. Za 15 minut zaczynamy akcję. Ja ze sporą grupą żołnierzy i z dowódcą na czele po cichutku skradaliśmy się pod dom, gdyż od strony lasu akurat nie było okien. Gdy już byliśmy pod domem, dowódca podzielił nas na dwie grupy i powiedział szeptem:
- Ja pójdę z tą grupą na jedną stronę domu, a plutonowy pójdzie z drugą grupą na drugą stronę domu. Pod pierwszymi oknami przejść chyłkiem. Kiedy już będziecie gotowi pod oknami, jednocześnie walnąć kolbami w okienne ramy z całej siły, by się rozsypały i wszystkie lufy pistoletów maszynowych przez okno skierować w stronę wroga. Jednocześnie więc z obu stron domu rozległ się odgłos łamanych okiennych ram i tłuczonych szyb. Niemcy z przerażenia nie mieli nawet szansy chwycenia za broń. Każdy z nich widział jedynie wiele luf skierowanych w siebie i każdy wiedział, że jeżeli sięgnie po broń, to nie zdąży z niej wystrzelić. Żaden z nich ze strachu nie potrafił podnieść się od stołu podczas spożywania posiłku. Nie zdążyliśmy krzyknąć: -
hande hoch - kiedy wszyscy wielcy wojownicy, na siedząco unieśli ręce do góry. Część żołnierzy weszło z dowódcą do pokoju, by ich zrewidować i pozabierać broń. Dowódca krzyknął:
-Alles aufstehen!/wszyscy wstać/. Podczas rewizji osobistej zabrano pistolety przy pasach i z kieszeni. Po rewizji dowódca znowu krzyknął:
- Alles raus! Wszyscy po kolei wychodzili, a było ich razem osiemnastu: jeden oficer, dwóch podoficerów i reszta szeregowi. To ci sami Niemcy, którzy poczuli zapach „Katiuszy” i zdążyli zwiać przed zagładą swojej twierdzy. Przed domem plutonowy wszystkich Niemców ustawił w szeregu. Jeden z żołnierzy przyniósł pokaźny pojemnik, do którego kazano jeńcom opróżnić kieszenie, pozdejmować z rąk zegarki i łańcuszki z szyj. Zbiegła się reszta żołnierzy, a widząc zwycięstwo wszyscy krzyczeli:
- Hurra! Hurra!. Niech żyje nasz dowódca! - krzyczeli z radości. Plutonowy rozdzielił chłopakom wszystkie zdobyte, cenne rzeczy , z których znowu wszyscy bardzo się cieszyli. Po przeżyciu tych niesamowitych wrażeń, zabraliśmy wszystką zdobytą broń i amunicję i razem poprowadziliśmy wszystkich jeńców do sztabu pułku. Ten dzień zaliczyliśmy do bardzo udanych. Odnieśliśmy co prawda niewielki sukces, ale i to nas bardzo cieszyło. Czuliśmy się także zwycięzcami. 20 lutego 1945 roku po zakończonej, strasznej, zwycięskiej bitwie i po udanych akcjach pod Rederittz, o świcie nasza kompania udała się w dalszą wojenną drogę. Już poprzednio dowiedzieliśmy się, że podążamy znowu na krwawy bój o Kołobrzeg, by pomóc Armii Czerwonej, która toczyła ciężkie boje o to miasto i port. Na zdobytych niemieckich terenach grasowało wiele grup niedobitków wroga, które widząc przegraną, uciekali z bitewnych pól. Byli oni jednak śmiertelnym zagrożeniem dla mniejszych jednostek Wojska Polskiego lub Armii Czerwonej , które poruszały się na tyłach swojego frontu. Trzeciego dnia w czasie marszu nasi zwiadowcy donieśli dowódcy, że w pobliskiej wsi znajduje się grupa niedobitków. Nikt nie wiedział ilu w tej grupie znajduje się ludzi i jakim uzbrojeniem dysponują. Obserwatorzy z pierwszego pojazdu z daleka dostrzegli jak grupa Niemców ze wsi uciekała do lasu. We wsi pluton naszej kompanii otrzymał rozkaz rozpoznania tej grupy jaką ona siłą dysponuje. W tym plutonie i ja się znalazłem. Chodziliśmy po polach, liczyliśmy świeże ślady w kierunku lasu. Naliczyliśmy, że w tej grupie znajduje się ponad 40 ludzi i ślady dwóch ciągnionych na kółkach ciężkich karabinów maszynowych. Złożyliśmy więc raport rozeznania dla dowódcy. Po namyśle dowódca zrezygnował z likwidacji tej grupy. Do likwidacji takiej grupy z karabinami maszynowymi potrzebna by nam była cała nasza kompania, a niedobitki z zasadzki mogłyby narazić nas na duże straty. Daliśmy więc spokój niedobitkom i ruszyliśmy w dalszą drogę.
21 lutego 1945 roku po nocnym odpoczynku znowu jesteśmy w drodze. Po całodniowym marszu który przerywany był krótkimi odpoczynkami, opadliśmy całkiem z sił tym bardziej, że prowiant nam się skończył i wszyscy byliśmy bardzo głodni. Ciągnąc ledwo nogami, razem z kolegą Tomkiem podobnie jak w Bydgoszczy, postanowiliśmy odłączyć się od kolumny. Głód i zmęczenie zmusił nas do tego, aby z narażeniem życia poprosić wroga o posiłek i odpoczynek. Późnym popołudniem zaszliśmy do niemieckiego gospodarstwa i odważyliśmy się zapukać do drzwi jednego z domów. Otworzyła nam niemłoda już i nieco strwożona gospodyni. Kiedy zobaczyła polskich żołnierzy, z wyraźnym lękiem zapraszała nas:
- Bitte, bitte. W przedpokoju, mając poznanych jedynie tylko kilka niemieckich słów, wyjaśniliśmy gospodyni na migi, że chcemy jeść i odpocząć. Wszystko zrozumiała. Zaprowadziła nas do kuchni i wskazała krzesła. Szybko przystąpiła do przygotowania nam posiłku. Na stole w talerzach znalazły się smażone jajka, kurczak ze słoika, chleb i herbata. Byliśmy szczęśliwi i przystąpiliśmy do prawdziwej uczty. Gospodyni chociaż była Niemką, ale widać było, że nam nie żałowała. Po dobrym jedzeniu ogarnęła nas senność, więc powiedzieliśmy gospodyni, że chcemy
schlafen. Gospodyni na chwilę wyszła, by tą wiadomość przekazać mężowi. Z obawy przed niebezpieczeństwem przygotowaliśmy broń gotową do strzału. Gospodyni za chwilę wróciła i sprzątała stół po naszym posiłku. Wkrótce zjawił się jej mąż, który przyniósł dwa snopki owsianej słomy. Zrozumieliśmy, że dba o nas, gdyż owsiana słoma jest miększa od żytniej. Słomę dokładnie rozścielił w kącie kuchni na kafelkowej posadzce i powiedział: :
- Bitte schlafen. Podziękowaliśmy gospodarzowi i gospodyni; Gospodarze ponoć życzyli nam spokojnego snu i po cichu wyszli z kuchni. Nie zauważyliśmy u nich żadnych, podejrzanych zachowań. Jak staliśmy rozłożyliśmy się na słomie, a obok siebie położyliśmy załadowaną i zabezpieczoną broń. Po tak męczącym marszu i dobrym jedzeniu natychmiast usnęliśmy. Rano obudziliśmy się kiedy gospodyni szykowała nam poranny posiłek. Przygotowała nam także wodę do umycia się i zaprosiła na śniadanie. Pojedliśmy znowu jak należy i poprosiliśmy coś na drogę. Gospodyni chętnie nam podała po słoiku kurczaka i po większej kromce chleba. Grzecznie jej podziękowaliśmy. Pistolety na plecy i ruszyliśmy na swoją trasę. Po chwili zatrzymaliśmy samochód wojskowy, który nas dowiózł aż do naszej, maszerującej kompanii, która gdzieś po noclegu zdążyła już wyruszyć w drogę. Dowódca widząc nas, że dołączyliśmy się, nie udzielił nam nagany tylko podszedł do nas i przestrzegł, by takich kontaktów z Niemcami unikać, bo to przecież nasi wrogowie. Zapewniliśmy dowódcę, że już takich nieprzemyślanych wyskoków nie będziemy praktykować.
Władysław Jackowski
Drukuj artykuł
Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skomentuj artykuł