Drukuj artykuł Drukuj artykuł

Archangielsk

Archangielsk

źródło zdjęcia: sxc.hu

Los wojennego tułacza - część 4 W dniu 10 sierpnia 1944 roku wczesnym rankiem dojechaliśmy do Archangielska. Wysiadać! - krzyknęli rosyjscy konwojenci. Chłopaki wysypywali się z wagonów i na peronie zrobiło się bardzo tłoczno. Ten peron ciągnął się wzdłuż zalewu rzeki Dwiny i w tym czasie wyglądał  jak mrowisko poruszone kijem. Jest zimno, przymrozek około – 5 stopni, wieje zimny wiatr od morza, a my przecież jesteśmy ubrani po letniemu, ale w tłoku szło jakoś wytrzymać. Czekając na peronie  na dalsze rozkazy patrzyliśmy na duże fale i ogromny zalew, gdzie nie było widać drugiego brzegu. Szliśmy peronem, aż do portu gdzie już oczekiwał na nas statek. Wciąż patrzyliśmy na prawdziwe morze, którego każdy z nas jeszcze nie widział. Kazano nam wsiadać na statek, a było nas około 1500 chłopaków. Kiedy już wszyscy zajęli swoje miejsca kapitan oznajmił nam, że płyniemy na drugi brzeg zalewu. Była to dla nas wielka frajda i przygoda płynąć takim statkiem, a przy tym przez cały czas podróży na drugi brzeg, przygrywała nam jeszcze marynarska orkiestra. Było dla nas zdumiewające, że tak mile i serdecznie nas przywitano. Każdy z nas zdawał sobie sprawę z tego, że będziemy musieli służyć w Armii Czerwonej.  Gdy wysiedliśmy na drugim brzegu zalewu, to spodziewaliśmy się, że zaprowadzą nas do miasta i zakwaterują w przyzwoitych koszarach,  a my tymczasem zobaczyliśmy jedynie rozległą tundrę porośniętą ubogą roślinnością. Była tu osada drewnianych domków, a także drewniane ulice z bali i chodniki wyłożone deskami na bagnistym terenie. Wyglądało to na wielką nędzę i ubóstwo tego rejonu. Po uciążliwym marszu doprowadzono nas do koszar. Były to zwykłe drewniane baraki pozbawione światła elektrycznego, z drewnianymi piętrowymi łóżkami. Pomimo tego, a było to dla nas bardzo ważne, że po trzytygodniowej tułaczce, obfitości różnych przygód i niewygód, mogliśmy odpocząć w łóżku. Zasnąć w nim było jednak trudno przez wszy, które podczas tułaczki zdążyły się zadomowić w naszych ubraniach. W dniu 11 sierpnia 1944 roku pobudkę zrobiono nam bardzo wcześnie. Nikt z nas nie był przyzwyczajony do wojskowych rygorów, ale musieliśmy do nich czym prędzej przywyknąć. W pierwszej kolejności poprowadzono nas do łaźni, która stała nad brzegiem zalewu. W łaźni wody i pary nikomu nie brakowało, był to prawdziwy relaks dla ciała i duszy. Po tym zabiegu otrzymaliśmy czystą bieliznę, drelichowe umundurowanie i trzewiki. Wyglądaliśmy już jak prawdziwi rosyjscy sołdaci, lecz nie mieliśmy z tego żadnej radości. Tęskniliśmy za swoim krajem tak bardzo od nas odległym. Myślami zawsze byliśmy w domu, w swojej rodzinie i przy swoich, znajomych dziewczynach. Cieszyło nas tylko, że pozbyliśmy się brudów, wszy i że byliśmy traktowani jak zwykli żołnierze. Prosto z łaźni poprowadzono nas do wojskowej stołówki która była czysta i odświętnie udekorowana. Dowiedzieliśmy się, że od kilku dni oczekiwano tu polskiej delegacji, by ją godnie powitać i ugościć jak należy przed ważnymi rozmowami. (Nawet nie widzieliśmy kiedy ta delegacja była i dlaczego i po co odwiedziła Archangielsk. Dowiedzieliśmy się dopiero w Polsce, że to była delegacja oficerów polskich, która na terenie Rosji organizowała I Armię Polską. Przed nami trzymano tajemnicę, by agitacja między żołnierzami nie spowodowało masowego zapisu do Armii Polskiej. Przez tą tajemnicę wiele Polaków nieświadomie pozostało w Armii Czerwonej. Ta delegacja oficerów dobrze wiedziała, że na Białorusi podczas mobilizacji do Armii Czerwonej trafiło dużo Polaków. Dowództwo rosyjskie nie dopuściło do spotkania żołnierzy z Białorusi z delegacją oficerów polskich. Władza sowiecka dokonała mobilizacji młodych mężczyzn na Białorusi, by ich wywieźć do Archangielska na ćwiczenia przygotowawcze dla zasilania i uzupełnienia poległych żołnierzy Armii Czerwonej na froncie). Począwszy od śniadania w jadłospisie nie było nowych dań, tylko to samo co w drodze. Na stół posypano po kupce sucharów przy każdej misce, poza tym zupa rybna z dodatkiem kawałka ryby smażonej lub gotowanej. To samo na obiad i kolację i tak codziennie w kółko, ale cóż, wyboru nie mieliśmy, co dawano to trzeba było jeść. To monotonne jedzenie i stołówka śmierdząca rybą wkrótce całkowicie nam  zbrzydły. Po śniadaniu poprowadzono nas do fryzjera. Strzyżono nas i golono gdzie tylko były włosy, a fryzjerem była ładna, młoda kobieta. Następnie poprowadzono nas do lekarza, a była nim także kobieta. Zarządziła, aby  każdy rozebrał się  i na golasa czekał na korytarzu w kolejce do badania. Po dość dokładnym badaniu i obejrzeniu wszystkiego powiedziała: - Choroszyj z was budiet sołdat – odiewajtieś. Zarówno w Archangielsku, tak i w całej Rosji sprawowały władzę i pracowały na urzędach tylko kobiety. Mężczyzn w sile wieku nie było wcale oprócz wojskowych, którzy szkolili wojsko i kadry oficerskie. Natomiast dzieci można tu było spotkać wszędzie, wałęsające się bez żadnej opieki, a na dodatek obdarte, brudne i głodne. Szczególnie kręciły się one koło naszej stołówki prosząc o jedzenie: - Dziadziuszka, daj sucharka – a w zamian dawali nam papier do pisania, koperty i ołówki, była to jakby wymiana towaru za towar. Chociaż sami nie dojadaliśmy, ale suchary braliśmy do kieszeni i rozdawaliśmy dzieciom. Cieszyły się z tego bardzo i szczerze nam dziękowały. Przekonaliśmy się naocznie, że naród rosyjski cierpi  wielką biedę przeżywając w nędzy czas drugiej wojny światowej. Od 12 sierpnia 1944 roku przygotowując nas do walk na froncie  codziennie organizowano  wymarsz na pole i do tundry na ćwiczenia i zapoznawanie się z bronią. Najpierw ze zwykłym karabinem, następnie z bronią automatyczną i granatami różnego typu. Następnie trwały ostre strzelania do różnych celów. Odbywało się to wszystko w tempie przyśpieszonym, aby w jak najkrótszym czasie zdobyć podstawowe umiejętności żołnierskiego rzemiosła  i uzupełnić poległych w jednostkach na froncie. Z pola ćwiczeń musieliśmy zdążyć na wyznaczony czas obiadu. Ciekawe było, że po obiedzie trzeba było kłaść się do spania tak jak na noc. Spanie trwało jedną godzinę, a po pobudce znowu wymarsz w tundrę na ćwiczenia. Po kolacji kiedy przebywaliśmy w koszarach, codziennie odwiedzał nas „politruk”. Spisywał wszelkie formalności personalne, a także wdawał się z nami w różne pogawędki  udając bardzo miłego i grzecznego oficera. Jak dotąd prawie wcale nas nie znali, mogliśmy wymyślać i podawać różne dane o sobie, jeżeli ktoś z tego chciałby skorzystać.  Jednak w tak młodym wieku nikt nie miał w tych sprawach żadnego doświadczenia i podchodziliśmy do tego dość uczciwie. Co kto powiedział, źle czy dobrze, nabierało obowiązującej mocy i było niepodważalne. W naszej sali były cztery łóżka piętrowe, czyli było nas ośmiu dobranych kolegów. Zawsze i wszędzie trzymaliśmy się razem. Najbardziej dotknęło „politruka”, że my podaliśmy polską narodowość, bardzo się tym zdziwił, po prostu to go zaskoczyło i powiedział: - Jak to możliwe, że wy mieszkaliście na Białorusi, a podajecie się za Polaków? On myślał, że kto mieszka na Białorusi to musi być Białorusinem. Odpowiedź nas wszystkich była jednoznaczna i stanowcza: - Żyliśmy na Białorusi, ale jesteśmy Polakami i tego nie da się zmienić, nawet nasze nazwiska o tym świadczą.Politruk” jednak do końca nie był przekonany. Jemu chodziło o to,  abyśmy się zapisali jako Białorusini i do tego nas grzecznie namawiał. Obiecywał znacznie lepsze warunki jak: szkoły podoficerskie i oficerskie. Tłumaczył nam, że ich uczono jak władza polska przed wojną na Zachodniej Białorusi gnębiła narodowość białoruską wszelkimi sposobami, to chyba była prawda – tak nam grzecznie oświadczył.  W naszej armii będzie wam o wiele lepiej. Długo jeszcze z nami rozmawiał na różne szczególnie polityczne tematy, a kiedy odchodził życzył nam dobrej nocy. Tego, czym nas agitował nie braliśmy pod uwagę ponieważ wiedzieliśmy dokładnie jak w roku 1939 obchodzili się z Polakami. Ilu wywieźli na Sybir, ilu w więzieniach straciło życie, ilu bez powodu rozstrzelano. To była wielka tragedia dla Polaków żyjących na Białorusi i Ukrainie. Po pewnym czasie chcąc nas psychicznie złamać, oficerowie zaczęli przychodzić w nocy, budzili i rozespanych pytali: - Kakaja wasza nacjonalność? My jednak postanowiliśmy, że co będzie to będzie, a narodowości nie zmienimy. Jak się później dowiedzieliśmy, to samo działo się na innych salach. Gdy byliśmy na ćwiczeniach, to w czasie przerw spotykaliśmy się z innymi chłopakami, którzy również uradzili, by naszego postanowienia o zmianie narodowości nie zmieniać. W naszych głowach kłębiły się różne myśli, a co z tego wyniknie to nikt z nas nie wiedział i niepewność tą przeżywaliśmy bardzo nerwowo. W dniu 16 sierpnia 1944 roku rano o wyznaczonej godzinie idziemy na śniadanie. Bardzo chłodny ranek, przymrozek i zimny wiatr od morza, dawały się nam  we znaki. Byliśmy przecież bardzo lekko ubrani, tylko podkoszulki i rubaszki drelichowe co powodowało, że każdy z nas drżał z zimna. Po śniadaniu na stołówkę przyszedł oficer w randze kapitana i ogłosił, że teraz wszyscy idziemy na wiec na plac wojskowy. Byliśmy ciekawi co to też mogło się wydarzyć,  myśleliśmy, że to może być pomyślna wiadomość z frontu, albo też może coś w stosunku do nas, że my twardo postanowiliśmy być Polakami. Może teraz na oczach wszystkich odbędzie się segregacja i zsyłka na Sybir? Idąc na wiec myśleliśmy, że stanie się coś niedobrego, byliśmy przygnębieni i zamyśleni. Plac był ogromny i służył dla różnych, wojskowych imprez i manifestacji. Żołnierzy ustawiono dwójkami dookoła placu. Na środek placu wyszedł pułkownik ze swym sekretarzem i powiedział: - Uwaga! Uwaga! Ci żołnierze, którzy zostaną wyczytani niech wystąpią dwa kroki do przodu. Wszystkim Polakom z zimna zrobiło się gorąco. Szepczemy między sobą, że z nami będzie koniec, czeka nas Sybir, ciężkie roboty i tam wyginiemy z głodu i chłodu. Zapanował nastrój trwogi i czekaliśmy na ostatnie słowa pułkownika. Wyczytywanie nazwisk trwało długo, a nam czas dłużył się niemiłosiernie,  bo było nad czym rozmyślać. Po wyczytaniu nazwisk trwała krótka przerwa, a na placu zapanowała cisza. Pułkownik po raz drugi powtórzył: - Uwaga! Uwaga! Żołnierze którzy zostali wyczytani i wystąpili z szeregu, od tej chwili są zwolnieni z szeregów Armii Czerwonej. Nie wiedzieliśmy, co to ma znaczyć i wszyscy wystąpieni zamarliśmy w bezruchu. Pułkownik znowu powtarza: - Wnimanije! Wnimanije! Eti sołdaty ujezżajut do Polskoj Narodnoj Armii. Po tych słowach pułkownika nastąpił gwałtowny wybuch radości i zapanowało wielkie zamieszanie. Krzyki hurra, niezwykły hałas, śpiewy, tańce bez muzyki i ta duma i radość rozpierająca nasze serca…. . Wszyscy byliśmy oszołomieni wspaniałą wiadomością. Nigdy czegoś takiego się nie spodziewaliśmy. Nikt nam o tym nie wspominał, że jeszcze gdzieś istnieje Polska i organizuje swoją armię, a tutaj w Archangielsku była utrzymywana przed tym wielka tajemnica . Kiedy dowództwo dowiedziało się, że  trafiło tu wielu Polaków i niewątpliwie wpłynęła na to aktualna sytuacja polityczna, to ta tajemnica musiała być ujawniona. Wielu chłopaków i starszych mężczyzn z naszych stron, z braku jakichkolwiek informacji, a nawet  celowego niedoinformowania, oraz braku kontaktu pomiędzy kompaniami, podało się za Białorusinów. Była to decyzja za którą gorzko musieli zapłacić… . Patrząc na nas, jak my  się cieszymy z tak wielkiej nowiny,  ich ogarnął wielki smutek i z żalu płakali jak dzieci. Widząc ich rozpacz przestaliśmy szaleć z radości. Współczuliśmy Im, że pozostaną bez nas na dalekim pustkowiu daleko, daleko od swojej Ojczyzny. Współczuliśmy im również dlatego, że  nie będą się cieszyć  polskimi mundurami, które my wkrótce mieliśmy założyć…. . Któż to mógł się spodziewać, że tak dramatyczny los rozłączy nas przed prawdziwym szlakiem walki o wolność naszej Ojczyzny… . Czy ktoś zrozumie czytając mój pamiętnik, jak straszny dramat przez swoją nieświadomość przeżywali nasi Rodacy podczas pożegnania się z nami?? POŻEGNANIE Z TUNDRĄ Nam kazali natychmiast zgłosić się po suchy prowiant na drogę i przygotować się do wymarszu. Szykowaliśmy się do Polski z wielką radością chociaż wiedzieliśmy, że z pewnością trafimy na front. Zaraz po południu wyruszyliśmy w drogę do portu. Statek w porcie był już dla nas przygotowany i wkrótce wyruszyliśmy w drogę powrotną na drugi brzeg zatoki. Odprowadzano nas z honorami. Znowu przez cały czas grała nam ta sama orkiestra. Było przyjemnie i wesoło jak gdyby na wycieczce. Śpiewaliśmy polskie piosenki jakie tylko umieliśmy. Podróżujące Rusaki chętnie ich słuchały, a jeden z nich powiedział: - Eto nastajaszczyje Palaczki. (To są prawdziwi Polacy). Żełajem Wam sczastliwoj puti w Polskuju Armiju ! Przez niecałą godzinę dopłynęliśmy do portu przy stacji kolejowej. Z wesołym nastrojem wskakiwaliśmy do wagonów specjalnie przygotowanego dla nas pociągu, a nasza „paka” znajomych zawsze pilnowała się  aby być razem. Gdy wieczorem pociąg ruszył, z radością opuszczaliśmy Archangielsk, gdyż jego nieprzyjazna tundra nie dawała się polubić. Pozostał w niej etap niewdzięcznej, straconej młodości.

Władysław Jackowski

Tagi:

Drukuj artykuł Drukuj artykuł

Jeden komentarz do artykułu “Archangielsk”

  1. Piotr Wójcicki

    Fascynujący jest ten pamiętnik. Gratuluję serdecznie tej publikacji.

Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.

Skomentuj artykuł

Nasz serwis wykorzystuje pliki "cookie". W przypadku braku zgody prosimy opuœścić stronę lub zablokować możliwośœć zapisywania plików "cookie" w ustawieniach przeglądarki.