źródło zdjęcia: sxc.hu
NIEBEZPIECZNA PRZYGODA W SZKOLE Po przejściu frontu znowuż chodziłem do
rosyjskiej szkoły. Była nieco bliżej. W pałacu innego przedwojennego pana Kazimierza Prokopowicza. Ta osada nazywała się
„Margi”. W tym pałacu umieszczono także i Siel-Sowiet. (Wiejska Rada). Starszy mój kolega Piotr Krywieniok, brał udział w partyzantce. W Wiejskiej Radzie otrzymał stanowisko. Chodził zawsze z karabinem. Pewnego razu przyszedł do Siel-Sowietu. Karabin zostawił w szkolnej poczekalni. Ja ze swoimi rówieśnikami zjawiłem się tam by czekać na lekcje. Zauważyłem stojący karabin za piecem. Z taką bronią umiałem już się obchodzić. Wziąłem go do rąk i załadowałem nabój.
Wiedziałem, że tak jest niebezpiecznie. Postanowiłem broń rozładować. Otworzyłem i odciągnąłem zamek. Stwierdziłem, że nabój pozostał w komorze. Sfatygowany pazur nie wyciągnął go. Uderzyłem więc kolbą o podłogę, by nabój wyleciał z komory. Nabój nie wypadł z komory lecz następny z magazynka. Wcisnąłem go do magazynku i zaryglowałem zamek. Byłem pewny, że komora jest pusta. Skierowałem lufę karabinu w głowę rówieśnika. Patrzyłem w szczerbinkę celownika i muszkę. Palcem naciskałem spust. W tej chwili drugi z rówieśników szturchnął mi w ramię. Karabin wypalił. Kula przeleciała obok głowy kolegi. Trafiła w
drzwi. Przeleciała przez korytarz i drewnianą ścianę do Sial-Sowietu. Nad głowami siedzącej Rady trafiła w portret Lenina. Szkło z portretu rozprysło się na ich głowach. Cała ekipa władzy razem z Piotrem wbiegła na poczekalnię. Nauczyciel z dziećmi wybiegli też z klasy. Piotr chwycił za karabin leżący na podłodze, który ze strachu upuściłem. Uderzył mnie kolbą w bok i ręką po twarzy. Tego dnia na lekcji już nie byłem. W bólu, kulejąc, wróciłem do domu. Rodzice dopytywali się co się stało. Nie powiedziałem im prawdy. Do szkoły nadal uczęszczałem, aż do ostatniego dnia przed wyjazdem do Polski. Nadano mi przydomek
"stralec". Portret Lenina wymienili na nowy. Piotr otrzymał naganę za zostawienie broni w niebezpiecznym miejscu. Rówieśnik Stanisław, który miał być trupem, przez dwa tygodnie do mnie się nie odzywał. W końcu doszliśmy do zgody. Ostatniego dnia przed wyjazdem cała szkoła na czele z nauczycielem serdecznie mnie żegnali. Spotkałem się także z Piotrem, który z serdecznymi życzeniami żegnał młodszego kolegę mocno ściskając moją dłoń.
KIEŁEK NIEWINNEJ MIŁOŚCI Miałem szesnasty rok życia. Z rodziną mieszkałem na kolonii. Do mojej siostry Zenony o dwa lata starszej przychodziły często w odwiedziny kuzynki. Z nimi razem przychodziła o dwa lata młodsza ode mnie ich koleżanka, na imię Tania. Bawiły się w różne dziewczęce gry. Tanię te gry nie interesowały. Była bardziej zainteresowana mną. Lubiła mi towarzyszyć. Ja także ją polubiłem. Interesowała się moim majsterkowaniem, zeszytami i książkami szkolnymi. Najbardziej interesowało ją wyplatanie sieci. Nauczyłem Tanię tego rzemiosła. Wiele mi pomogła. Bardzo się z tego cieszyła. Pochwaliła się nawet swemu ojcu o tym sukcesie. Jej ojciec na imię Daniel był krawcem u którego tego rzemiosła uczył się mój najstarszy brat
Arseniusz. Podczas jego odwiedzin pytał rodziców jaki jest los wojenny jego ucznia. Kiedyś w żartach powiedział rodzicom:
- Chyba w przyszłości nasze rodziny bardziej się zbliżą do siebie, ze względu przyjaźni naszych dzieci? Ten komplement przyjaciela także cieszył moich rodziców. W szkole Tania nie spuszczała ze mnie oczu. Kiedy dowiedziała się, że nasza rodzina będzie wyjeżdżać do Polski z żalu przyleciała na kolonię. Znalazła mnie przy majsterkowaniu. Przytuliła się do mnie i zaczęła płakać. W tym czasie pojawiły się kuzynki. Pocieszały ją jak mogły, by o tym się nie martwiła. Po tym wydarzeniu przestała odwiedzać naszą kolonię. W szkole zauważyłem, że była bardzo smutna i nawzajem nie podchodziliśmy do siebie. Kiedy ostatniego dnia pożegnałem się ze szkołą, Tania nie wytrzymała. Wybiegła za mną zostawiając tornister w szkole. Tylko zdążyłem zejść po szerokich schodach pałacu, Tania już była przy mnie. 50 metry do rozstajów szosy prowadziła lipowa aleja. Idąc obok mnie pytała kiedy wyjeżdżamy. Mówiła mi, że bardzo mnie polubiła. Będzie beze mnie jej bardzo smutno. Z litości nad nią wziąłem w rękę jej, pojedynczy gruby, długi, kasztanowy warkocz. W tym momencie odwróciła się do mnie. Szła przede mną tyłem wpatrzona we mnie swoimi, smutnymi, pięknymi oczętami. Zahaczyła piętą o wystający korzeń lipy. Upadła tak niefortunnie wyrywając mi warkocz z ręki. Sukienkę jej podwiało bardzo wysoko. Była bez majtek, tak jak wszystkie dziewczyny w tym okresie do wieku dorosłego. Pierwszy raz widziałem dziewczęce wdzięki. Zdarzyło się to tuż przy rozstajach, gdzie mieliśmy się pożegnać. Tania ze wstydu szybko się poderwała i pobiegła. Na rozstajach skierowała się szosą do wsi. Ze wstydem, smutkiem i żalem nie wiedziała gdzie pędzi. Nie wróciła nawet po tornister do szkoły. Zatrzymałem się na leśnych rozstajach. Patrzyłem jak moja pierwsza, nie dorosła, niewinna miłość pędziła wstęgą szosy. Biegnąc co rusz oglądała się na mnie. Powoli chowała się za wzniesieniem jak zachodzące słońce, które już nigdy nie wzeszło.
TĘSKNOTA I NOSTALGIA ZA OJCZYZNĄ Rodzice moi pod koniec lat pięćdziesiątych odwiedzili Rodzinne Strony. Pod koniec lat siedemdziesiątych każdy z mojego rodzeństwa odwiedzili ich także. Brat Władek dwa razy. Dowiedziałem się od niego że Tania wyszła za mąż za mojego kolegę o moim imieniu. Po kilku latach owdowiała mając jednego syna. Ja bardzo chciałem odwiedzić ze swoją żoną Rodzinne Strony. Żonę to nie interesowało. Sam nie mogłem jechać. Obawiałem się, by nie wzeszło słońce mojej pierwszej, niewinnej, młodzieńczej miłości, które zaszło w okolicznościach pierwszego, życiowego dramatu. Moje sumienie nie pozwoliło na krzywdę swoich ukochanych i swoich bliskich. Ja w Polsce musiałem przystosować się do katolickiej młodzieży. Pierwszy ks. proboszcz po wojnie w Parafii Skąpe Mieczysław Haniewski dokonał tej ceremonii. Mój piękny świat dzieciństwa pozostał na zawsze na Białorusi. W nostalgii za nim na starość postanowiłem opisać swoje dziecięce, urocze, niepowtarzalne i dramatyczne przygody.
Kochałem kraj – Strony Ojczyste. Tam się rodziłem, rosłem, bawiłem. Tam poznawałem piękno natury. Dziecięce łzy w niedoli roniłem. Tam słońce wschodziło nad moczarami, Wśród ptasich treli, bełkotu cietrzewi. Tam buszowałem w szumiącej kniei. Na nartach pędziłem w śnieżnej zawiei. Tam mama w trudzie od świtu do nocy Zbierała sierpem plony. Nuciła piosnki o swej młodości, Aby pocieszyć swój los umęczony. Troskliwy tata chodząc za pługiem Potem swą ziemię rosił. Klękał na miedzy. W niebo spozierał. Boga o plony prosił. Tam pierwsza miłość się wykluwała. W marzeniach gnała przez góry, doliny. Patrzyłem w oczy cudowne, urocze. Trzymałem za warkocz pięknej dziewczyny. Tam pożegnałem dziecięcy świat U progu swojej młodości. Tam zostawiłem życia szmat O swojej pięknej przeszłości. Wszystko zostało,Wszystko minęło Jak piękne piosnki prześpiewane. Moja Ojczyzna, dziecięce lata Zostały w myślach niezapomniane.
- KONIEC –
Sergiusz Jackowski
Drukuj artykuł
Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skomentuj artykuł