źródło zdjęcia: sxc.hu
WIGILIJNE POŻEGNANIE - Wszyscy wojenni koledzy interesowali się cennymi zdobyczami. Ja skorzystałem tylko z berlinskiej restauracji, w której pozwoliłem sobie na pianino i na kilka skrzynek alkoholu. Mam zamiar ten instrument muzyczny sprezentować dla córki moskiewskiego przyjaciela, która ma także imię jak moja Wiera. Witał nas już poranek Bożego Narodzenia, kiedy zrozpaczony pułkownik wstał od stołu. Podziękował nam za wszystko i powiedział:
Jestem Wam bardzo wdzięczny, że z takim poświęceniem i wytrwałością wysłuchaliście moich żalów, bowiem bardzo mi to ulżyło, że miałem się komu zwierzyć ze swej niedoli. Pułkownik wyciągnął do ojca rękę na pożegnanie, chwilę pomyślał i z powrotem usiadł. Dręczyła go jeszcze jedna sprawa, którą w końcu też postanowił się podzielić. Zwrócił się do ojca z zapytaniem:
- Drogi Tomaszu, czy Wy wierzycie w Boga? Ojciec bez namysłu odpowiedział:
- Tak. -
Ja także bardzo wierzyłem w Boga. Moi rodzice byli bardzo głębokiej wiary. Każdego święta cała nasza rodzina szła do cerkwi. Modliliśmy się tylko na stojąco i na kolanach. Ławek w cerkwi nie było tak jak w waszych kościołach. Modliliśmy się także przed dziesiątkami drogocennych ikon, w które był wyposażony pokój modlitewny naszego domu. Modlić się trzeba było w każdej szkole, również w szkole oficerskiej. Głębokie wyznanie wiary było podstawą do szybszego awansu w armii. Modliłem się w Nowosybirsku, kiedy stałem przed cekaemem w szeregu śmierci. Byłem wtedy młodym człowiekiem i chciałem żyć. Liczyłem na cud Boży. To samo czynili moi koledzy. Modliłem się w takt uderzanej siekiery w tajdze nad Irtyszem. Nad pryzmami umarłych od cierpień kolegów. Modliłem się nad Obem, nad Angarą i na Bajkale. Czyniłem to też w złotodajnych, ponurych górach w dalekiej Syberii. Nie rezygnowałem z modlitwy z rozpaczy nad Amurem, na morzach i oceanie Spokojnym. Gdy włożyłem ponownie szlify oficerskie, mając nadzieję spotkać się ze swoja miłością, dziękowałem Bogu w moskiewskim hotelu, kiedy na ulicach stolicy w rocznicę rewolucji rozlegały się pieśni o jej zwycięstwie. W Czelabińsku, wspólnie z siostrą, modliliśmy się za tragicznie zmarłych członków naszej rodziny. Na Krymie modliłem się za wolność Daszy. Dziękowałem Bogu, kiedy już byłem razem z nią. Marzyłem jak zdobyć ikonę i pomodlić się przed nią, jak za dawnych lat z rodziną, chociaż w tym okresie wierzących prześladowano. Pewnego dnia wracałem na uczelnię z przyborami szkolnymi z innego miasta. W ciężarówce przegrzał się silnik. Kierowca po wsi szukał wody. Byłem ubrany po cywilnemu. Wstąpiłem do jednej ubogiej chatki. Był w niej sam staruszek. Po chwili rozmowy spytałem staruszka, czy u kogoś jeszcze można by było kupić ikonę. Staruszek od razu potraktował pytanie jako podstęp. Odpowiedział, że nic nie wie. Poczęstowałem go papierosem. Zaczęła się szczera rozmowa o przeszłych czasach. Gdy go żegnałem powiedział, bym zaczekał. Wyciągnął z kufra trzy ikony i kazał wybrać. Spytałem, ile mam płacić. Staruszek stanowczo powiedział, że żadnej zapłaty nie chce. Wyjąłem jednak 30 rubli i położyłem na stole. Staruszek kilkakrotnie mnie dziękował i życzył szczęścia. Ikonę schowałem do teczki. Poprosiłem staruszka, by o tej transakcji nikomu się nie zwierzał. Kiedy wracałem do samochodu, kierowca już na mnie czekał. Obojga w dobrym nastroju wracaliśmy z dobrym towarem. W uczelni miałem jeszcze sprawy inne do załatwienia. Do domu wróciłem późno. Dasza zaniepokojona czekała mnie z kolacją. Kiedy otworzyłem drzwi domu rzuciła mi się na szyję i prosiła, bym starał się nie wracać tak późno. Zawsze czekała mnie z niepokojem kiedy wracałem później. Po kolacji Dasza uspokojona poszła do łóżka. Ja przygotowany do snu wyjąłem z teczki ikonę i postawiłem w swoim pokoju na biurku Ukląkłem i zacząłem się modlić, dziękując Bogu za wolność, za szczęście, za zdrowie Daszy i za tak oczekiwane dziecko. Dasza zaniepokoiła się, dlaczego tak długo nie ma mnie w łóżku. Kiedy już byłem rozmodlony, za sobą usłyszałem szelest. Zaniepokojony czekałem, jak na moją scenę zareaguje Dasza. Wkrótce uklękła przy mnie i przeżegnała się. W tej chwili doznałem wielkiego szczęścia, że dalsza modlitwa była wspólna i szczera. Na koniec modlitwy Dasza ze złożonymi rękami wypowiedziała: - Dzięki ci Boże za tak wspaniałego męża. - Po modlitwie z żalem powiedziała mi, czemu nic nie mówiłem jej o swoich zamiarach. Wybaczyła mi za to i zwierzyła się, że ona także modliła się ukradkiem. Ikonę zawsze po modlitwie chowaliśmy do szuflady. Modliliśmy się przed nią razem aż do ostatniego pożegnania, W Stalingradzie także się modliłem po kryjomu, czekając na wiadomość od Daszy. Na charkowskich gruzach umarła dla mnie modlitwa razem z moją rodziną. Od tej chwili życie dla mnie stało się bez żadnego znaczenia. W moim sercu utkwiła bolesna cierń, której już nikt nie zdoła usunąć. Od szczerych, tragicznych zwierzeń pułkownika dostrzegłem u ojca łezkę wzruszenia. Wigilijny gość też to dostrzegł. Sięgnął po resztę zawartości butelki. Gdy to wypili, przeprosił nas na chwilę i wyszedł do swojego pokoju. Wkrótce wrócił trzymając w rękach pokaźną, bogato rzeźbioną szkatułę. Była ona wypełniona wojennymi odznaczeniami i ważnymi dokumentami. Pierwszą rzeczą, którą wydobył ze szkatuły, było nią złote pudełko. Jego pokrywka była zdobiona drogocennymi kamieniami w formie prawosławnego krzyża. Otwierając pudełko pułkownik powiedział:
- Tylko ta pamiątka pozostała po naszej, rodzinnej wierze. W tym pudełku znajdował się złoty krzyżyk na złotym łańcuszku. Był wysadzany identycznymi kamieniami jak na pokrywce. Miał także taką samą wielkość.
- To jest jedna z dwóch identycznych pamiątek po moich rodzicach. Były one zrobione na zamówienie jako prezent ślubny od moich dziadków. Z tymi pamiątkami moi rodzice nigdy się nie rozstawali. Ten krzyżyk zdobił mamy piersi w cerkwi i na każdych towarzyskich przyjęciach. Następnie pułkownik po kolei pokazywał nam swoje skarby opowiadając o ich historycznym znaczeniu. Najważniejszym odznaczeniem był
„Order Aleksandra Newskiego”. Podwójna, pięcioramienna gwiazda połyskiwała złotem. Kolorowe promienie zdobiły jej całość. Na koniec z kieszeni pokrywy szkatuły wydobył kopertę i oświadczył:
- Te wszystkie odznaczenia i dokumenty stały się dla mnie bez wartości. Tylko zawartość w tej kopercie jest bezcennym moim skarbem. Jest to ostatni, rozpaczliwy list od Daszy. Jeżeli pozwolicie, to odczytam jego treść. - Chętnie posłuchamy - oświadczył ojciec. Pułkownik wyciągnął z koperty list i zaczął czytać:
„Mój najdroższy Miszeńka! Otrzymałam od Ciebie upragniony list. W tej samej chwili odpisuję Ci. Wierzę i wiem, że bardzo mnie kochasz i nasze dzieci, które za Tobą ogromnie tęsknią. Pytają mnie każdego dnia, kiedy ta wojna się skończy. Przed Twoją ikoną modlę się w dzień i w nocy, by Bóg wysłuchał mojego błagania i zażegnał koszmar wojny. Front z każdym dniem się zbliża. Całe miasto w panice. Dzieci są w strachu. Odmawiają nawet jedzenia. Teraz, gdy na nich markotnych spojrzę, łzy same płyną z oczu, które niezdarnie ukrywam przed nimi. Najdroższy Misza! Wybacz mi, że Cię zasmucam swoimi cierpieniami. Oddała bym wszystko prócz dzieci co posiadam, pojechała bym jeszcze raz na Kamczatkę, byś tak nie cierpiał jak ja." Pułkownik na chwilę przestał czytać. Patrzyłem, jak po jego pokaleczonej rewolucją twarzy z wielkiego wzruszenia pociekły gorzkie łzy. Wielki żal po tragicznie zmarłej rodzinie nie mogła powstrzymać łez nawet oficerska dzielność. Wycierał je piękną, niebieską chusteczką z pewnością podarowaną przez żonę. Kiedy gość Wieczerzy nie co się uspokoił, przeprosił nas i czytał dalej:
"Wiem, co to jest dyscyplina wojenna. Wiem, czym jest dla nas Ojczyzna, dlatego w przerażeniu i tęsknocie musimy być w rozłące. Mój Miszeńka, jeżeli przeżyjesz wojnę, a my zginiemy, nigdy nie zapominaj dzieci i swojej miłości, którą spotkałeś na rozstajnych drogach swego życia i śmierci. Całujemy Cię mocno. Twoja Dasza z dziećmi.” Pułkownik układając swoje zasługi do szkatuły powiedział:
- Po wyzwoleniu Charkowa już miałem otrzymać awans na pułkownika. Wyższe dowództwo dostrzegło moje załamanie. Prócz tego mój rodowód także dla niego nie odpowiadał. Dlatego awans wstrzymano. Podczas uroczystości zwycięstwa na placu przed Bramą Brandenburską miałem tymi zasługami udekorować swoje piersi. Tego nie uczyniłem. Generał, który dekorował zwycięzców i mianował mnie na pułkownika, zwrócił dla mnie uwagę dlaczego wyglądam tak skromnie podczas tak doniosłej uroczystości. Po zamknięciu szkatuły pułkownik oto tak podsumował życie:
- Moi drodzy, człowiek od urodzenia galopuje na koniu, którym jest życie. Pędzi na nim do kresu. Dziecko interesuje się pięknem, zabawą, jedzeniem i troskliwą matką. Jego za dużo nie interesuje co to jest kres życia. A to dlatego, żeby jego ciało w beztrosce się rozwijało, a w przyszłości było zdolne do kontynuacji ludzkiego życia na ziemi. Gdy człowiek dorośnie, marzy o miłości, o karierze, o bogactwie. Kiedy swój cel osiągnie, to cieszy się ze swego szczęścia. Przez to zapomina, że jego koń wciąż galopuje do celu. Wielu ludzi jest szczęśliwych przez całe życie i nie chcą dopuszczać do siebie tragicznych myśli. Ale są świadomi, że kiedyś to nastąpi. A kiedy nastąpi czas rozstania się z życiem, ze swoimi najbliższymi i ze swoją miłością, wtedy bardzo mocno cierpią. Dlatego w większości życie na ziemi jest wielkim cierpieniem, często przez wielki zamęt ludzkich umysłów. Pułkownik wstał i ostatecznie żegnał się z nami. Podziękował nam za wszystko. Ojciec życzył naszemu świątecznemu gościowi wytrwania i podziękował za życzenia, za
„zdobyczną”,za szczere streszczenie swojego życia, za piękne i prawdziwe słowa na pożegnanie Kiedy pułkownik odchodził do swego pokoju, do okna zaglądało już czerwone, wschodzące, bożonarodzeniowe słońce. Ojciec skierował swoje kroki ku stajni. Ja natomiast pobiegłem do stodoły. Otworzyłem kufer, w którym znajdowały się książki, zeszyty i inne przybory szkolne. Odszukałem w nim atlas geograficzny. Niezwykłe opowiadania pułkownika bardzo mnie zaciekawiły. Gdy znalazłem się na kwaterze gdzie spaliśmy, w słońcu świątecznego poranka rozłożyłem mapę Rosji na posłaniu. Podczas wędrówki śladami mojego bohatera po mapie usnąłem. We śnie podążałem szlakiem katorgi, wielkiej miłości i tragedii rodziny
rosyjskiego oficera. Niezwykłe opowiadania ofiary wojen zarejestrowały się w mojej pamięci na zawsze. Następne dwie wigilie i Święta obchodziliśmy w kompletnym gronie rodzinnym w domu, który był przeznaczony na noclegi i odpoczynek. Często spotykałem się z pułkownikiem w swojej zagrodzie. Był bardzo życzliwy. Nie raz za żartował i uśmiechał się. Były to uśmiechy wymuszone Na jego twarzy zawsze można było odczytać cierpienie. Wczesną wiosną 1948 roku, dywizja artylerii Armii Czerwonej opuszczała Cibórz i pozostałe miejscowości. Serdecznie żegnaliśmy się z pułkownikiem, jak z najlepszym przyjacielem, z którym w jednym gospodarstwie chociaż w niewygodzie przeżyliśmy ponad dwa lata. Nie raz w gronie rodzinnym wspominaliśmy niezwykły los i tragedię rodziny wigilijnego gościa.
Sergiusz Jackowski
- KONIEC -
Drukuj artykuł
Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skomentuj artykuł
Październik 29th, 2009 at 09:37
Niesamowite opowiadanie, niesamowita historia, niesamowite losy… . Niech te świece zdobiące jego zakończenie, palą się jak najdłużej…. .
Grudzień 6th, 2009 at 04:12
Kochany Panie Srrgiusz! To co przeczytałem ,, to jest małe arcydzieło,,.Wspaniałe. Muszę ochłonąć by coś sensownego napisać.Krótko mówiąć przywraca wiarę w człowieka.Proszę sobie wyobrazić, iż czytając Pana nowele/tak, tak to nie jest przejęzyczenie/równolegle przed oczami miałem ,,Szlakiem Wielkiej Niedzwiedzicy,, Sergiusza Piaseckiego.Być może imię Sergiusz sprowokowało to porównanie .I niech Pan powie jak tu nie mieć nadziei, że malutka wioska Sycowice nie da sobie rady z terażniejszością mając takiego Sołtysa.Pana nowela mówi mi,,człeku życie jest piękne, popatrz dookoła baranku Boży, nie narzekaj bo szkoda dnia/ .Panu Sergiuszowi za dzieło, panu Sołtysowi za pomysł duże dzięki ,,,Kraków pozdrawia Was i niech się darzy Marian Kisielewski