Drukuj artykuł Drukuj artykuł

Wigilia z pułkownikiem – część 9

Woroszyłow

źródło zdjęcia: wikipedia.org

WE WŁASNYM DOMU Nazajutrz rano, z przytuloną do mnie Daszą jechaliśmy pociągiem do Charkowa. Podczas podróży snuliśmy plany naszego wspólnego życia. W Charkowie Dasza zachwycała się naszym mieszkaniem i każdym przedmiotem. W przypływie radości zapytała mnie: - Czy my przypadkiem nie trafiliśmy do raju? Nie dowierzała, że jej życie w tak krótkim czasie, przekroczyły granice jej marzeń. Wzięła mnie za rękę, przyprowadziła do łóżka i kazała usiąść. Usiadła także przy mnie. Objęła mnie, położyła głowę na moich kolanach i nagle usnęła. Nie dziwiłem się. Po takich wrażeniach, w tak krótkim czasie jej słaby organizm, doprowadził do tak twardego snu. Gdy na drugi dzień słońce zaglądało w nasze okna, obudziłem się. Przy mnie siedziała Dasza. Czekała na moment mojego przebudzenia. Zdążyła obudzić się pierwsza i chciała mnie zaskoczyć swoją troskliwością we własnym domu. Zdążyła już posprzątać całe mieszkanie i nakryć do stołu. Wkrótce spożywaliśmy pierwsze śniadanie w naszym przytulnym mieszkaniu. Dasza wyjątkowo starała się, by nasz związek nigdy i niczym nie był zakłócony. Po wykładach w uczelni, stęskniony pędziłem jak najszybciej do swego gniazdka, o które żona z wielką troskliwością dbała. Po roku przyszła na świat córeczka, która powiększyła nasze szczęście. Otrzymała na imię Wiera tak jak mama Daszy. Po trzech następnych latach moja ukochana Dasza spowiła syna. Daliśmy mu imię Grysza, to takie, jakie miał mój ojciec. Chciałoby się powstrzymać czas, by tak wspaniałe chwile, tak szybko nie upływały. Czas jednak szybko mijał, a dzieci rosły. Wiera była piękna, a Grysza był takim samym urwisem jak ja kiedyś w Carycynie. WOROSZYŁOW Było już po północy. Moja mama i siostra zmęczone poszły spać. Pułkownik pomimo protestów ojca przyniósł drugą butelkę zdobycznej. Siadając powiedział: - Drogi Tomaszu, co mi więcej pozostało w życiu, jak tylko wypić szklankę gorzałki, by na jakiś czas ulżyć cierpieniom po utracie swojej ukochanej rodziny. Nalał do szklanek i wypili. Pułkownik opowiadał dalej.... W wolnych chwilach, po wykładach na uczelni interesowałem się przeszłością. Chciałem poznać prawdę, jak było w moich rodzinnych stronach przed rewolucją, w czasie rewolucji i po rewolucji. Opierałem się na dokumentach Woroszyłowa, opowiadaniach siostry, rewolucyjnej literaturze. Chciałem wiedzieć, czy Woroszyłow w liście do mnie czegoś nie zataił lub skłamał. Poszukiwałem świadków dawnych wydarzeń. Jednego z nich udało mi się odnaleźć. Brał on udział w walce z szarżą ułańską Piłsudskiego pod Zamościem. W czasie bitwy przebywał blisko mojego ojca, który dowodził pułkiem podlegającym Pierwszej Armii Konnej Woroszyłowa. Ale o tym za chwilę. Teraz opowiem o Woroszyłowie i przebiegu rewolucji nad Donem. Woroszyłow za młodu odbywał służbę w kozackiej armii, gdzie bardzo dobrze opanował wojskowe, kozackie rzemiosło. Nad Donem tradycyjnie każdy musiał odbywać służbę w kozackich szeregach. Woroszyłow był bardzo wrażliwy na krzywdę biednych kozackich chłopów, których bogaci nazywali „mużykami”/prostaki/. Ciężko pracowali na daninę dla kozackich oficerów, którzy mieli nad Donem bogate stanice. Atamani nie mieli litości dla prostego kozactwa, ściągali od nich haracz, niby na potrzeby kozackiej armii. Gdy Woroszyłow zdecydował opuścić kozackie szeregi, atamani go namawiali by pozostał. Nie przystał do tego i zaczął interesować się programem komunistycznych działaczy. Zrodziła się w nim myśl by im dopomóc w organizowaniu rewolucji. W tym celu otworzył prywatny zakład ślusarski w Ługańsku nad rzeką Ługanką. Pogłębił kontakty konspiracyjne z innymi działaczami. Oficjalnie w swoim zakładzie zatrudniał i uczył kozacką biedotę do wykuwania białej broni niby na potrzeby kozackiej armii. Po cichu wypracował specjalną technologię hartowania szabel przeznaczonych dla atamanów i wyższych oficerów. Polegała ona na tym, że po kilkakrotnym, silniejszym uderzeniu, szabla musiała się złamać. Każdy taki egzemplarz cechował tajemniczym znakiem „Kliment”. Dyskretnie agitował i organizował kozacką biedotę do zrywu przeciw caratowi. Zbliżał się czas wybuchu rewolucji. Konspiracyjnie utworzoną konnicę Woroszyłow uzbroił w szable ze stali wysokiej jakości. Pierwsze uderzenie skierował na bogate i silnie obwarowane stanice. Atamanów i wyższych oficerów nie brał do niewoli. Wyrok śmierci wykonywany był natychmiast. Pozostałych kozackich przeciwników zmuszał pod groźbą śmierci do wstąpienia w szeregi swojej armii. Ci, którzy odmawiali lub uciekali dzielili los atamanów. Nad Donem powstał straszliwy popłoch. Bogatych kozaków zabijano lub wieszano, palono ich stanice. Na słowo „klimki” (pochodne od imienia wodza) bogacze truchleli, zaś u biedoty wzbudzali radość i nadzieję na lepsze czasy. Na spotkanie z konnicą Woroszyłowa wychodzili całymi rodzinami. Całowali im buty i konie. Głaskali pochwy z szablami. Panika zapanowała w carskiej armii. Po pogromie atamanów nad Donem, z Charkowa wysłano na odsiecz duże siły białogwardzistów. Woroszyłow zdecydował, że taktycznie korzystne będzie ruszyć na Carycyn, gdzie miał liczne tajne kontakty. Miał nadzieję, że zdoła przyłączyć do siebie żołnierzy tamtejszego carskiego pułku, którym kierował przyjaciel z ławy szkolnej - podpułkownik Puryn. Mogło to znacznie wzmocnić oddziały czerwonoarmistów przed decydującą o wszystkim potyczką z białogwardzistami. Wpław swoją konnicą sforsowano Don i uderzono na Carycyn. Po stosunkowo słabej obronie Puryn ze swoim pułkiem poddał się. Woroszyłow chociaż trochę młodszy od ojca, przekonał go do idei i zwycięstwie rewolucji. Pomoc białogwardzistów wysłana z Charkowa została rozbita przez inne oddziały rewolucjonistów nim doszła do Carycyna. Po upadku caratu, mój ojciec pozostał w szeregach rewolucyjnych. Młodszego syna, mojego brata Piotra ojciec trzymał przy sobie i uczył wojennego rzemiosła. Mama z siostrą przez całą rewolucję mieszkały w Carycynie. Zaraz po rewolucji siostra ożeniła się i wyjechała z mężem do Czelabińska. Młoda władza radziecka nie zdążyła jeszcze zaprowadzić porządku w swoim kraju i zabliźnić rewolucyjne rany, a już jej przywódcom zachciało się dokonać agresji na Polskę. Armia Michaiła Tuchaczewskiego, Kaukazka Konna Armia pod dowództwem Budzionnego, Pierwsza Konna Armia Woroszyłowa i inne nawałą gnali, by także w Polsce zaprowadzić swój porządek. A później planowano dalszą agresję na zachód Europy. Mój ojciec ze swoim synem Piotrem wyruszyli także na tą wyprawę. Zakończyła się ona tragedią mojego ojca i brata. Oto opis walk pod Zamościem, relacja jednego ze świadków... „Wiosną 1920 roku gdy wkroczyliśmy na tereny Polski myśleliśmy, że nie zsiadając z koni i nie wyciągając szabli z pochwy dojedziemy do Warszawy. Nagle napotykaliśmy na coraz większy opór. Po obu stronach walczących ginęli ludzie i padały konie. Często z zasadzek byliśmy atakowani od tyłu. Była już jesień kiedy dotarliśmy pod Zamość. Nasz sztab pułku pozostał nieco z tyłu swoich wojsk. Pułkownik Puryn zarządził odpoczynek. Podczas rozpalania ognisk zostaliśmy niespodziewanie napadnięci. Polacy od razu wzięli górę, gdyż nie byliśmy przygotowani na jakąkolwiek walkę. Trwała rzeź, rżały konie. Padali pokotem ci, którzy nie zdążyli dosiąść koni. Widziałem jak pułkownik Puryn, dostał cięcie w rękę, wypuścił szablę i spadł z konia. W chwilę potem jego syn Piotr z podciętą głową spadł pod kopyta rozszalałych koni. To była bitwa, jakiej nie widziałem podczas całej rewolucji. Zdziesiątkowani Kozacy, z przerażeniem uciekali z pola walki. Ja także lekko oberwałem. Uciekających goniła polska kawaleria. Kogo dopadła, siekała na kawałki. Mnie udało się uciec. Tułałem się w odludnych miejscach, po lasach, po mokradłach. Kilkakrotnie grzązłem w bagnach. Pokonywałem koniem w pław kilka rzek. Gdy ostrożnie podjeżdżałem do jakiegoś chutoru, pytałem: - Biali byli? Gdy usłyszałem odpowiedź, że nie - oddychałem z ulgą. A gdy usłyszałem, że są w pobliżu wracałem znów w niedostępne bagna. Doczekawszy zmroku, jechałem dalej. Byłem szczęśliwy, kiedy od biednych ludzi otrzymałem jakiś posiłek. Kryłem się także od wojsk kozackich, gdyż wiedziałem co mnie czeka za ucieczkę z pola walki. Po dwóch miesiącach dotarłem do swojego chutoru niedaleko Dniepropietrowska. Bałem się pokazać ludziom na oczy, by władze nie posądziły mnie o dezercję. Dwa dni cieszyła się mną żona i dzieci. Ktoś mnie dostrzegł. Na trzeci dzień przyjechało po mnie NKWD. Po krótkim sądzie wojennym otrzymałem wyrok 10 lat ciężkich robót za dezercję. W roku 1930 wróciłem z syberyjskiej katorgi” . Woroszyłow był komisarzem ludowym od 1926 do 1932 roku. Dokonał on ostatecznej czystki w Rosji po byłym caracie. Później, będąc marszałkiem i ministrem obrony Związku Radzieckiego, zawsze pamiętał o klęsce swoich wojsk w walce z armią Piłsudskiego.

Sergiusz Jackowski

Drukuj artykuł Drukuj artykuł

7 komentarzy do artykułu “Wigilia z pułkownikiem – część 9”

  1. Sergiusz

    Szanowni Internauci!

    Z uwagi na brak komentarzy widzę, że obecne pokolenia nie bardzo interesują minione, wojenne dzieje. To przecież jest dobrą czy złą ale historią waszych przodków. U progu swojej młodości podczas wojny i po wojnie w szkołach bardzo interesowałem się geografią Rosji i wojennymi dziejami. Przez 2 i pół lat obcowałem w Międzylesiu i Ciborzu z Armią Czerwoną. Przez 10 lat będąc elektrykiem w jednostce wojskowej w Ciborzu na co dzień korzystałem z biblioteki książek o wojennych dziejach. Stąd moje przeżyte i przeczytane wiadomości, które przekazuję młodym pokoleniom. W moich książkach dominuje temat o miłości, która jest najważniejszym ogniwem w życiu człowieka. Nie poskąpiłem Jej w następnej książce „Odwiedziny”.Polecam ją przeczytać. Być może w przyszłości będę zachęcał Was do jej kupna.
    Dla waszego sołtysa Pana Cezarego bardzo dziękuję za wysoką ocenę mojej twórczości.

  2. Mistrzu

    Panie Sergiuszu.
    Brak komentarzy wcale nie wskazuje na brak zainteresowania. Ja, będąc obecnie daleko w Chinach, czytam wszystkie Pańskie historie z wielkim zaciekawieniem. Z Pańskiego komentarza widzę, że zamierza Pan zakończyć wspomnienia. Byłaby to wielka szkoda dla tych wszystkich, którzy czytają. W swoim i w ich imieniu zachęcam Pana do kontynuacji wspomnień. Pozdrawiam serdecznie.

  3. krzysztof

    Panie Sergiuszu. Chciałbym dołączyć do „Mistrza”,i zachęcić Pana do dalszych wspomnień.To że niema komentarzy nie znaczy że ludzie nie czytają.Na pewno jest wielu takich jak ja czy „Mistrzu”.Jest to historia jakiej nie wyczytamy z podręczników,w obiektywny i bardzo barwny sposób opisuje Pan wspomnienia zwykłego człowieka który jest uwikłany w całą zawieruchę dziejową,to mógłby być piękny scenariusz filmu.Czytając „Wigilię z pułkownikiem” widzę dużo cech wspólnych z „Przedwiośnie” Żeromskiego a to jest jedyna lektura którą z przyjemnością przeczytałem :)Dlatego zachęcam Pana do dalszych odcinków a nawet nalegam.Pozdrawiam serdecznie (również elektryk)

  4. Cezary Woch

    Mistrzu
    Nie zamierzamy zakończyć wspomnień Pana Sergiusza. Wkrótce zakończy się jedynie dramatyczna opowieść o pułkowniku Purynie. Z pewnością będziemy publikować następne. Wspomnienia Pana Sergiusza Jackowskiego mają przede wszystkim jeden niezaprzeczalny walor: nie są fikcją literacką lecz literaturą faktu. Jeśli chodzi o „Wigilię z pułkownikiem” to przecież Pan Sergiusz jako chłopiec siedział wraz z pułkownikiem Purynem przy wigilijnym stole i snutą wtedy opowieść zapamiętał na całe życie. Niezwykle dramatyczne losy tego carskiego a później sowieckiego oficera wywarły także na mnie ogromne wrażenie. Również serdeczne pozdrawiam Pana Sergiusza.

  5. Sergiusz

    Szanowni Internauci!

    Przeczytałem z łezką w oku Wasze tak piękne, tak wrażliwe komentarze o mojej twórczości . Bardzo mnie wzruszyło, że Polacy nawet z dalekich Chin czytają i wysoko doceniają autorstwo swojego rodaka. A jakże wysoko zostało ocenione moje autorstwo przez rodaka po fachu Pana Krzysztofa. Wspomniał w komentarzu, że „Wigilia z pułkownikiem” mogła by być pięknym scenariuszem filmu. Nadmienił także, że posiada wiele cech książki „Przedwiośnie” Żeromskiego. Była to Jego jedyna lektura, którą z przyjemnością przeczytał. To dla mnie wielki zaszczyt i zachęta do pisania. Pan Cezary też nie pierwszy raz nie skąpił pochwał mojej lekturze. Wczoraj otrzymałem maila od prezesa „Pomostu” Pana Tomasza Czabańskiego z Poznania. Zapewnił, że moja „Lektura wspomnień” będzie wydana przez „Wydawnicto Pomost”. W tym celu ma mnie odwiedzić w listopadzie. Na stronie internetowej „Ziemi Lubuskiej” także moje autorstwo zostało wysoko ocenione. Tam także czytelnicy nie skąpią miłych i treściwych komentarzy. Bardzo się cieszę i bardzo dziękuję wspaniałym ludziom, że mmój żmudny, wielki trud autorski został doceniony.
    Wszystkich zainteresowanych moją twórczością serdecznie pozdrawiam.

  6. Chater

    Jestem zachwycona. Naprawdę zachwycona! To aż cud że przy moim pechu odnalazłam taką perełkę w internecie i to tylko dlatego, że wpisałam w google ” Woroszyłow”. Te wszystkie zawarte tu informacje są dla mnie więcej niż ciekawe! Bardzo za nie dziękuję!
    Z zniecierpliwieniem czekam na kolejne wpisy!

  7. sergiusz

    Szanowna Pani „Chater”, jest Pani kolejną z wielu internautów, która tak wrażliwie, tak miło i tak pięknie doceniła moją twórczość opartą na prawdzie minionych dziejów. Starałem się jak potrafiłem przekonać uczuciowych ludzi, że wielka miłość jest najważniejszym ogniwem w łańcuchu życia człowieka. Wielki żal i wielki dramat, że często jej finał kończy się tragicznie przez mentalność ludzi nie godnych człowieczeństwa.
    Dziękuję Pani za piękny komentarz. Polecam wpisać w Google moje imię i nazwisko, by przeczytać całość mojej lektury Sergiusz Jackowski

Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.

Skomentuj artykuł

Nasz serwis wykorzystuje pliki "cookie". W przypadku braku zgody prosimy opuœścić stronę lub zablokować możliwośœć zapisywania plików "cookie" w ustawieniach przeglądarki.