źródło zdjęcia: sxc.hu
ODWIEDZINY Zaraz po obchodach rewolucji wybrałem się w pierwszą podróż z Moskwy. Był to lot za Ural do Czelabińska. Tam właśnie mieszkała moja siostra. Chciałem jej podziękować za jej niezmierny trud włożony w moje poszukiwania. Była sama, bez rodziny, bowiem mąż ją porzucił. Bardzo nienawidził jej carską przeszłość. Po rozwodzie ożenił się z córką politruka. Wyjechał z nią do tundry agitować Eskimosów. Siostra żyła skromnie. Była nauczycielką. Z przesłanej depeszy od Woroszyłowa wiedziała już, że jestem w Moskwie. Z wielką niecierpliwością czekała na moje odwiedziny. Gdy tylko przekroczyłem próg jej domu, rzuciła mi się na szyję. Z tak niebywałego spotkania zalewaliśmy się oboje łzami.
Z wrażenia żalu i radości nie mogliśmy przemówić słowa. Była to nieopisana radość, która łączyła nas wzajemnym współczuciem przeszłą gorycz i cierpienie. Przez kilka dni opowiadała dla mnie o rewolucji, o rodzinnej tragedii, o swoim niepowodzeniu w życiu. Następnie ja opowiadałem dla niej także o rewolucji, o katordze, o tragediach swoich kolegów. Uważnie słuchając moich opowiadań i zwierzeń, przytuliwszy się do mnie przez cały czas płakała. Podczas spacerów z nią po mieście pocieszałem ją w samotności. Spół czuwałem jej w cierpieniu. Obiecałem, jeżeli się zgodzi to w przyszłości zabiorę ją do siebie do Charkowa. Pożegnanie nasze było bardzo bolesne. Nie umieliśmy powstrzymać łez. Mieliśmy nadzieję, że jeszcze nie raz spotkamy się w życiu.
ODPOCZYNEK I ŚLUB NA KRYMIE Z Czelabińska przez Moskwę, przyleciałem do Charkowa. Tam musiałem się przygotować do pracy w Wyższej Oficerskiej Szkole Saperów. Woroszyłow postanowił, że zostanę tam wykładowcą. Poznałem dyrektora i zapoznałem się z uczelnią. Potem obejrzałem swoją kwaterę, którą mnie przydzielono. Było to naprawdę profesorskie mieszkanie dla całej rodziny. Co za szczęście, pomyślałem. Przecież już mogę sprowadzić Daszę. Tajemnicza teczka, zawierała także dokument o dwumiesięcznym odpoczynku na Krymie. W Charkowie przez całą pierwszą noc myślałem, żeby jak najprędzej uwolnić Daszę od cierpień. Nazajutrz rano jechałem pośpiesznym pociągiem na Krym. Późnym wieczorem, byłem już w Sewastopolu. Zamieszkałem w marynarskim hotelu. Przez całą noc układałem plan na następny dzień. Rano po otwarciu poczty wysłałem przekazem do Daszy tysiąc rubli i list polecony pocztą lotniczą, w który włożyłem dokument zapewniający dla Daszy całkowitą wolność. W liście błagałem ją aby jak najszybciej opuściła Kamczatkę. Wyraziłem także swoją tęsknotę za nią. Podałem adres hotelu w Sewastopolu, a także do Charkowa, o ile jej podróż przedłuży się o ponad dwa miesiące. Z poczty podążyłem do NKGB (Nardonyj Komisariat Grażdanskoj Biezopasnosti). Przed zameldowaniem milicjant wnikliwie analizował moje dokumenty. Gdy na dokumentach dostrzegł pieczęć i podpis Woroszyłowa, przyjrzał się mojej twarzy. Chyba się zdziwił, że jak na mój wiek mam zbyt niską rangę. Mijały dni i tygodnie. Sewastopol tętnił zabawami oraz różnymi imprezami, lecz ja z tęsknoty za Daszą niczym się nie interesowałem. Zapanowała zima, z nudów wałęsałem się po porcie. Był przenikliwy ziąb. Sztormowe fale rozbijały się o burty przycumowanych okrętów. Patrząc na wzburzone fale i las dymiących kominów na okrętach, przypomniała mi się tragiczna katorga. W takich chwilach wspominałem umierających kolegów i niezapomnianego przyjaciela Aloszę. By się rozgrzać, zachodziłem do baru na szklankę herbaty, a czasem z tęsknoty za Daszą, pozwoliłem sobie na szklaneczkę wódki. W barze poznałem oficerów z marynarki wojennej. Po kilku spotkaniach nawiązała się między nami prawdziwa przyjaźń. Matrosy namawiali mnie na zabawy do oficerskiego klubu, lecz im odmawiałem. Śmiali się ze mnie, ale przyznawali mi rację, gdy im opowiedziałem o swej wielkiej miłości. Żartowali czasami, że życie jest krótkie i trzeba z niego korzystać. Nie dałem się przekonać. Wolałem być samotny i wspominać chwile, które były dla mnie najdroższe w życiu. Minął miesiąc, tęsknota za Daszą wzrastała. Po sześciu tygodniach byłem zaniepokojony. nie pojawieniem się mojej ukochanej. Zbliżał się Nowy Rok. Miasto przygotowywało się do obchodów tego święta. Na ulicach ustawiano wysokie świerki. Dekorowano je wielokolorowymi świecidełkami. Nic mnie nie cieszyło. Przestałem chodzić do baru. Całymi dniami w hotelu z tęsknoty spędzałem czas w swoim pokoju. Traciłem nadzieję, że kiedykolwiek spotkam się z Daszą. Przygniatała mnie rozpacz. Pewnego wieczoru, by pozbyć się koszmarnych myśli, postanowiłem wyjść do baru. Podczas golenia usłyszałem lekkie pukanie do
drzwi. Dziwnie przeczułem, że to Ona. Serce mi załomotało, pobiegłem otworzyć drzwi. Stała za nimi w futrze i z walizeczką w ręce moja wylękniona i utrudzona Dasza. Gdy mnie zobaczyła, wypuściła walizkę z ręki. Rzuciła mi się na szyję i całowała, nie zważała na ciekawskich mieszkańców hotelu, chodzących po korytarzu. Dwoje z nich zatrzymało się obserwując tak niespotykaną scenę zakochanych. Wstawiłem walizkę za drzwi. Chwyciłem Daszę na ręce i wniosłem ją do swojego pokoju i posadziłem na kanapie. Wkrótce po pierwszych wrażeniach Dasza przytuliła się do moich piersi, podniosła głowę z zaszklonymi oczyma od łez i wyszeptała:
- Drogi Misza, Ty tak wielce poświęciłeś się dla mnie i dokonałeś cudu. Jakże ogromnie mnie kochasz. Ja chyba umrę ze szczęścia. Pomyślałem sobie, że dla tej chwili warto było poświęcić katorgę. Patrzyłem na nią ze współczuciem, że przetrwała tak daleką podróż. Zaraz kazałem jej usiąść przy stole i zamówiłem posiłek na dwie osoby. Pierwszy raz tylko we dwoje jedliśmy razem kolację ciesząc się pięknem swojej miłości. Po posiłku przez całą noc w objęciach, opowiadaliśmy o wzajemnej tęsknocie. Słuchałem Daszy z zainteresowaniem, jak boleśnie i dzielnie znosiła rozłąkę. Jak po otrzymaniu moich przesyłek krzyczała z radości na cały szpital. Jak z jej szczęścia cieszył się cały szpitalny personel, razem z doktorem Lewuszynem. Jak zgłosiła się do sekretariatu NKGB po zezwolenie na wyjazd. Kiedy jeden z pracowników komisariatu przejrzał jej akta, oświadczył:
- Obywatelka z Kamczatki nie wyjedzie do końca życia. Dasza wzburzyła się i zażądała spotkania z komisarzem
„Rajkomu”. (Rejonowy Komisariat). Komisarz także po przejrzeniu akt potwierdził stanowisko swojego pracownika i w końcu powiedział:
- Obywatelka jest pod stałym naszym nadzorem, a na żaden wyjazd zezwolenia nie damy. Gdy Dasza powiedziała, że ma zagwarantowaną wolność przez Klimenta Woroszyłowa, komisarz roześmiał się na cały komisariat. W końcu powiedział:
- Wariatka. Wstał z krzesła by opuścić stukniętą petentkę. Dasza kazała mu zaczekać. Wydostała z torebki swój
„żelazny glejt” i położyła na stole przed stojącym komisarzem. Komisarz dostrzegł ważną pieczęć potwierdzającą dokument. Sięgnął ręką po glejt i usiadł z powrotem. Po zapoznaniu się z jego oryginalnością, z niedowierzaniem patrzył raz na niesamowity dokument raz na Daszę. Wstał z krzesła i podszedł do pracownika. Położył przed nim
„żelazny glejt” i powiedział:
- Sporządzamy odpis. Gdy odpis był gotowy, zwracając oryginał Daszy powiedział:
- Nie będę dociekać, ale obywatelka musi być ważną osobą dla naszego, głównego komisarza. Po podpisaniu ważnego dokumentu na opuszczenie Kamczatki komisarz wręczył go Daszy. Przeprosił ją za uniesienie. Na pożegnanie podał jej rękę, życząc szczęśliwej podróży do Sewastopola. Z wielkim żalem żegnała się Dasza z życzliwą, jakże lubianą załogą szpitala. Opuszczała Kamczatkę wolna i szczęśliwa. Zostawiła ponure wspomnienia z zesłania, miłe z przyjaznym personelem szpitala i najpiękniejsze chwile pierwszej, swojej, wielkiej miłości. Z wielką tęsknotą z wielkimi trudnościami podążała do niej na spotkanie. Podczas dalszych opowiadań dostrzegłem, że Dasza jest bardzo zmęczona i wyczerpana po tak dalekiej i długiej podróży. Nagle usnęła w moich ramionach. Okrywałem ją i całowałem jak matka swoje dzieciątko. Przez całą noc przy świetle nocnej lampki patrzyłem na jej spokojną, najdroższą twarz na świecie. Rozmyślałem o jej niewdzięcznym losie. O jej niezwykłej dobroci. To przecież Ona wstrzyknęła mi pierwszy zastrzyk, który powstrzymał moją agonię. Troska lekarza Lewuszyna i moich
„stróży” zadecydowała, by teraz być przy niej. Pragnąłem czuwać nad nią połączonym węzłem małżeńskim przez całe życie. W tą nigdy niezapomnianą noc, dziękowałem Bogu za dar, na który nie mogłem się napatrzeć. Co rusz przy łóżku spoglądałem na jej maskotkę, którą jej ojciec w prezencie przywiózł z zabajkalskich gór. Nie rozstawała się z nią jako małe dziecko w chwili straszliwej tragedii jej rodziców. Kiedy jeden z oprawców wyrwał jej
„papika” z rąk i rzucił na lód na zamarznięty brzeg rzeki Selengi, rzuciła się po nią. Środek tej wartkiej rzeki prawie nigdy nie zamarzał. Po takiej rozpaczliwej scenie, nawet oprawcą skruszyły się serca. Pozwolili jej ją mieć. Jej tragiczne wspomnienia mieszały się razem z tragedią mojej rodziny. Dopiero gdy budził się dzień krymskim porankiem, usnąłem jak kamień, trzymając swój skarb w objęciach. Przez kilka dni nie wychodziliśmy z hotelu, nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Ustaliliśmy datę ślubu. Pewnego dnia uszczęśliwieni, ciesząc się pełnią życia wyruszyliśmy na spacer po bulwarach Sewastopola. Chciałem także spotkać się z zaprzyjaźnionymi oficerami i przedstawić im swoją miłość. Zaprowadziłem Daszę do znanej kawiarni. Zamówiłem herbatę i słodycze. Wkrótce zjawili się stali bywalcy tej kawiarni. Szybko nas dostrzegli i skierowali się w naszą stronę. Przedstawiłem im Daszę. Kapitan Woronin witając się z nią i patrząc jej w oczy powiedział:
- No tak, Misza, opłaciło Ci się cierpienie trzynastu lat, by na swej beznadziejnej drodze spotkać taką krasawicę. Życzę Wam razem, byście na dalszej wspólnej drodze życia nie utraciliście znalezionego,swego szczęścia. Starszy lejtnant Kryszkin też był zauroczony Daszą. Wpatrzony w jej piękno, nie szczędził nam miłych życzeń. Z uciechy, że wielka miłość zwyciężyła powiedział:
- Przyszedł czas, by zapomnieć o ponurych wspomnieniach i utopić je w szklankach. Ruszył do bufetu. Szybko zorientowałem się o co chodzi i wyprzedziłem go. Pierwszy toast wznieśliśmy za nasze z Daszą szczęście, a drugi za Czarnomorców. Kiedy trunek rozweselił nasze humory, zaproponowałem miłym przyjaciołom,by zostali świadkami na naszym ślubie. Czarnomorcy z tej propozycji byli bardzo zadowoleni. Po kilku dniach w luksusowej restauracji, uroczyście obchodziliśmy nasz ślub. Nowy Rok witaliśmy już jako małżonkowie w klubie oficerskim „Czarnomorec”. Powoli zbliżał się koniec mojego wypoczynku, więc po raz ostatni wybraliśmy się na występy do klubu. W czasie spektaklu słuchałem nudnych stalinowskich i rewolucyjnych pieśni. Na koniec marynarze wypełnili scenę. Rozległa się pieśń
„Czornoje more, Swieszczennyj Bajkał”. Po moim ciele jakby przeszedł prąd. Przygniotły mnie wspomnienia o katordze. Dla mnie to nie był Święty Bajkał jak w piosence, lecz piekło, którego na nim doznali niewinni ludzie. Ze wzruszających wspomnień moje oczy zaszkliły się łzami. Dasza to dostrzegła. W końcu i ona przypominając ojca i matkę rozpłakała się na dobre. Chwyciła mnie w objęcia nie zważając na widzów. Wokół nas zawrzało od pomówień. Widzowie nie patrzyli na scenę, lecz na nas. Jedni mówili:
- Jak im nie wstyd? A drudzy mówili, że to widok prawdziwej miłości. Jeszcze inni bili brawa, gdy wstaliśmy i opuszczaliśmy salę. Zrozumieli nas tylko: kapitan Woronin i lejtnant Kryszkin. Oboje zaraz wyszli za nami. Zatrzymali nas na szerokich schodach. Kapitan Woronin mówił ze współczuciem:
- Chyba już nadszedł czas by zapomnieć o przeszłości, która już się nie wróci. Przed Wami piękne życie i wielka miłość! Zaprosiłem wspaniałych przyjaciół na pożegnalną kolację do restauracji. Z życzliwymi przyjaciółmi spędziliśmy większą część nocy. Przy pożegnaniu serdecznie uścisnęliśmy się i życzyliśmy nawzajem szczęśliwego życia. Do hotelu wróciliśmy szczęśliwi i zmęczeni.
Sergiusz Jackowski
Drukuj artykuł
Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skomentuj artykuł