źródło zdjęcia: Cezary Woch
Popołudnie zastało nas u podnóża gór pociętego przepastnymi jarami. Słońce piekło niemiłosiernie. Było chyba ponad 35 st. C, ale suchy klimat ma to do siebie, że wysoka temperatura nie jest zbyt mocno uciążliwa. Z ręką na sercu mogę przyznać, że warunki biometeorologiczne zdecydowanie bardziej odpowiadały mi niż u nas w Polsce. Podzieliłem się z Nickiem swoimi spostrzeżeniami podkreślając, że ma szczęście żyć i pracować w pięknym i egzotycznym kraju. Któryś z kolegów widząc moje zauroczenie otaczającą nas egzotyką zażartował mówiąc, że mógłbym tu zostać chociażby na rok. Nick bardzo poważnie odpowiedział: gdyby Cezary został tu na rok, już nie wróciłby do swojego kraju.
Namibia wciąga, a my biali którzy tu żyjemy, jesteśmy jej niewolnikami i nie chcielibyśmy być w żadnym innym miejscu na świecie. Muszę przyznać, że miło było wysłuchać tej żarliwej deklaracji Nicka…
W pewnym momencie zauważyliśmy niewielkie stado czarnego gnu. Wykorzystując z Nickiem osłony terenowe głównie skały, zaczęliśmy podchodzić starego byka. Trzeba przyznać, że są to niezwykle oryginalne zwierzęta. Mniejsze od gnu niebieskiego o połowę są niezwykle ruchliwe, o diabolicznym usposobieniu i głowie uzbrojonej w wygięte do przodu potężne rogi. Cały czas w ruchu, w dzikich podskokach niczym żywe srebro przemierzają sawannę. Był moment, że mogłem strzelać, ale nie wiedzieć dlaczego Nick zwlekał z akceptacją na strzał. Kiedy podjął decyzję, stado zrywało się do biegu. Strzeliłem szybko, haniebnie pudłując. Byk skwitował to dzikimi skokami i wierzganiem. Zrazu myślałem, że jest to reakcja na otrzymaną kulę, ale Nick szybko wyprowadził mnie z błędu. Zastanawiałem się jaka był przyczyna pudła. Otóż polowaliśmy nie ze swoimi sztucerami. Każda broń jest inna. Ma inny skład, inny system zabezpieczenia, wreszcie inną lunetę. Przy szybkim strzelaniu decydują ułamki sekund. Chwila zawahania i niepewności skutkuje popełnieniem błędu. Przypuszczam, że jego powodem był inny niż ten do którego byłem przyzwyczajony, układ beleczek lunety. W mojej broni występują dwie poziome i jedna pionowa, zakończona grotem. Luneta sztucera z którego strzelałem, miała cztery krótkie beleczki połączone przecinającymi się liniami. W pośpiechu, prawdopodobnie nie zważając na przecięcia cienkich linii złapałem cel na górną krawędź dolnej pionowej beleczki, co zaowocowało paskudnym zgórowaniem… No cóż, mówi się trudno, szkoda bo więcej nie było okazji do spotkania z tym oryginalnym zwierzem. Ruszyliśmy dalej, a ponieważ zbliżała się pora obiadowa, obraliśmy odpowiedni kierunek. Przemierzając pagórkowaty skalisty teren, pokryty skąpą roślinnością i rzadkimi rachitycznymi krzakami zauważyłem, że jeden z nich jest jakby
„pełniejszy” i bardziej ciemny. Lornetka wyjaśniła wątpliwości. W cieniu pojedynczego krzaka odpoczywał samotny gnu. Pokazałem go Nickowi. Ten wydał polecenie powolnego podjazdu na tyle na ile się da. Sytuacja była niepewna, teren całkowicie odkryty i byk w każdej chwili mógł dać nogę. Auto zatrzymało się na jakieś 180 metrów od zwierza, który stał z drugiej strony krzaka i ani myślał o ucieczce. Na samochodzie zapanowała cisza. Rysiek uruchomił kamerę filmując bez ruchu a ja trzymałem byka w lunecie. Pewny siebie gnu zaczął wydawać niesamowite, gniewne i straszące odgłosy podobne do przeciągłego uffff… Ciarki przechodziły po plecach… Minęło 6, 10, 15 minut i nic. Ręce mi cierpły a zmęczone oko zaczęło łzawić. Miałem już ochotę pociągnąć za spust, ale Nick stanowczo odradził.: kula rozbije się na twardych jak drut gałęziach krzaka. Po około 20 minutach oczekiwania byk wychylił się zza niego, stając na kulawy sztych. Była to niewygodna pozycja, ale za chwilę mogła nie być żadna… . Powoli ściągnąłem spust. Huk wystrzału zlał się z wyraźnym klaśnięciem kuli. Gnu błyskawicznie skręcił o 180 st. i galopem ruszył do tyłu kryjąc się za grzbietem wzniesienia. Kiedy auto znalazło się na jego skraju zobaczyliśmy zataczającego się zwierza który za chwilę położył się do ostatniego odpoczynku. Podszedłem do niego z Nickiem, był stary o złoto medalowej głowie. Zrobiło mi się smutno, bo strzał ten kończył moją afrykańską przygodę. Rysiek i Przemek strzelili już to co mieli strzelić i nieuchronnie zbliżał się czas powrotu. Nie będzie już radosnego budzenia się z nadzieją na kolejną egzotyczna przygodę. Pożegnamy przemiłych gospodarzy, pozostawimy za sobą dzikie urwiska i żerujące stada oryksów, bibali i gnu. Będę tęsknić do tego pięknego kraju i chciałbym tu kiedyś powrócić, pooddychać zapachem sawanny i jeszcze raz spotkać czarnego gnu…
KONIEC
Cezary Woch
Tagi: Cezary Woch, Namibia
Drukuj artykuł
Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skomentuj artykuł
Sierpień 31st, 2009 at 16:04
Piękne przygody. Piękna sawanna. Piękne autorstwo, tylko po zazdrościć.