Drukuj artykuł Drukuj artykuł

NAMIBIA PACHNĄCA SAWANNĄ – część piąta

Sawanna

źródło zdjęcia: Cezary Woch

Trzeciego dnia przerzuciliśmy się z buszu na równinach w tereny górzyste, około 1600 metrów nad poziomem morza. Po obiedzie pierwszy rekonesans. My z wynikiem zerowym a polujący z Catem Przemek, strzelił starego bibala i gnu. Następny dzień obfitował w spotkania ze zwierzyną. Przemek strzelał do oryksa. Odległość duża oryks twardy, tropili go przy pomocy psów przez kilka kilometrów, ale daremnie. Znaleźli na trzeci dzień w odległości około ośmiu kilometrów od miejsca strzału, rozszarpanego przez sępy i szakale. Jeszcze raz potwierdziła się prawda o niezwykłej twardości afrykańskiej zwierzyny. Całe szczęście, że trofeum było całe. Tymczasem wraz z Ryśkiem jedziemy terenowa toyotą w bardzo urozmaiconym terenie. W pewnym momencie nasz przewodnik Nick zauważa dwa bibale. Szybko schodzimy z auta i powoli zaczynamy je podchodzić. Bibale mają jednak z góry określoną marszrutę i niezależnie od naszych wysiłków systematycznie oddalają się od nas. Nick uważnie obserwuje je przez lornetkę i mówi, że warto za nimi iść. Bibale zatrzymują się w górskiej dolinie. Przejście do nich na wprost nie jest możliwe ze względu na skalisty, odkryty teren. Zaczynamy powoli obchodzić je okrężną drogą. Droga ta, to dno górskiego wyschniętego potoku. Nick pierwszy, ja za nim. Jest mi łatwiej, ponieważ po jego przejściu wiem, który głaz jest stabilny a który hałasuje, poza tym jako drugi jestem mniej narażony na ukąszenie mamby, półtorametrowego jadowitego węża, którego jad zabija w ciągu kilkunastu minut…. . Byliśmy właśnie świeżo po „lekcji poglądowej” widząc szczątki konia zabitego przez mambę i rozwleczonego przez sępy i szakale . Zaiste widok budzący grozę, wzmocnioną zdjęciami poglądowymi zaprezentowanymi przez gospodarza. A mamba podobno lubi wygrzewać się wśród skał…., brrrr…! Nick idzie jednak pewnie i cicho, ja nie gorzej tuż za nim. Za każdym skalnym załomem zatrzymuje się na chwilę i uważnie rozgląda. Omijamy skalne występy zwisające nad korytem i czepiające się koszul cierniowe gałązki. Nagle Nick zatrzymuje się, staje na palcach i zagląda za wał skalny, za którym rozpościera się przytulna dolinka. Bezszelestnie cofa się a na jego twarzy widzę zakłopotanie. Pytam o co chodzi? Mówi, że bibale … śpią! Wśród tropionej dwójki jest mocna stara sztuka. Poczekajmy. Chyłkiem podchodzę pod skalną grań ostrożnie spoglądając w dół. W odległości około 60 – 70 metrów w cieniu rachitycznych krzewów, niedbale odganiając dokuczające im owady, odpoczywają dwa bibale. Po kwadransie takiej sjesty wstają jak na komendę i kierują się za kolejny skalny załom. Mocny bibal idzie pierwszy a Nick akceptująco kiwa głową. Składam się i z lekkim biciem serca łapię cel. Jak na tutejsze warunki są wyjątkowo blisko. Z braku jakiejkolwiek podpórki strzelam „z kolana”. Huk wystrzału przelewa się grzmotem po górskich zboczach. Nick ze zdziwieniem obserwuje, że nie szykuję się do poprawki i zrywa z ramienia swój sztucer, aby w „razie czego” pomóc. Spokojnym gestem ręki pokazuję, że nie ma potrzeby pomimo, że zwierz jeszcze biegnie. Bibal siłą rozpędu wpada w ciernisty krzak, przelewa się przez niego i pada martwy. Powoli podchodzimy do niego. Nick nachyla się, gładzi śmiesznie wygięte karbowane rogi i bez cienia wahania mówi: stuprocentowe złoto. Po raz drugi czuję się szczęśliwcem na Czarnym Lądzie. Drugi zwierz i drugi złoty medal. Nie o medale jednak chodzi. Wokół otaczają mnie porośnięte skąpą roślinnością skaliste góry, ja natomiast tu i teraz, jestem drobiną tej dzikiej i pierwotnej natury a przede mną myśliwym z dalekiego nieznanego kraju, leży egzotyczny, niczym przedpotopowy zwierz. Zwierzęta zawsze były zabijane przez człowieka, tak było, jest i będzie. Sprawa odbierania im życia, jest nierozwiązywalnym problemem natury etycznej, moralnej a wreszcie filozoficznej. Nie ma tu dobrej odpowiedzi! W człowieku /nie w każdym…/, drzemie jednak duch polujących przodków i stąd to wszystko się chyba bierze… . O ile do zwierza podchodzi się z szacunkiem i respektem, wszystko jest ok. Z rozmyślań wyrywa mnie przytłumiony głos silnika samochodu, który powoli wspina się po stromym wzgórzu. Kierowca wybiera najbardziej dogodny podjazd, wreszcie są. Wymieniamy uwagi, robimy pamiątkowe zdjęcia, ładujemy zwierza na samochód i zjeżdżamy w dół. Przed nami rozległa dolina z niewielkim oczkiem wodnym. Po drodze mijamy grupkę żyraf z godnością obskubujących wierzchołki karłowatych drzew, dalej widzimy stado zebr, jeszcze dalej niewielką grupkę czarnego gnu. Wśród nich, nie wiadomo skąd, prawie dwukrotnie większy byk gnu niebieskiego. Wzbudził zainteresowanie Nicka, który wraz z Ryśkiem zaczął go podchodzić. Czujne zwierzęta nerwowo przemieszczają się w różnych kierunkach. Nick jednak doskonale wykorzystując osłony terenowe, podprowadza myśliwego na dogodną odległość i rozkłada podpórkę. Huk wystrzału kończy jeszcze jeden z myśliwskich epizodów. Jedziemy dalej, kierując się w stronę domu. W odległości kilkunastu metrów od samochodu przebiega para strusi a niedaleko oczka wodnego stoją najspokojniej w świecie, leniwie wachlując uszami trzy słonice. Jednak moje największe zdumienie budzi tajemniczy ptak, który raz po raz z głośnym łopotem wzbija się niemal pionowo w górę, by po osiągnięciu kulminacyjnego punktu złożyć skrzydła i jak kamień lecieć w kierunku ziemi. Wyobrażam sobie myśliwego, który w tym momencie daje strzał do tego ptaka – dziwaka i będąc pewnym celności trafienia ze zdumieniem zauważa, że ptaszysko tuż nad ziemią najzwyczajniej w świecie rozpościera skrzydła i całe i zdrowe ląduje w upatrzonym przez siebie miejscu.

Cezary Woch

Tagi: ,

Drukuj artykuł Drukuj artykuł

Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.

Skomentuj artykuł

Nasz serwis wykorzystuje pliki "cookie". W przypadku braku zgody prosimy opuœścić stronę lub zablokować możliwośœć zapisywania plików "cookie" w ustawieniach przeglądarki.