Drukuj artykuł Drukuj artykuł

Wigilia z pułkownikiem – część 5

Nad Pacyfikiem

źródło zdjęcia: sxc.hu

NAJDŁUŻSZY REJS W NIEZNANE Ten dosyć znośny okres mojej katorgi przerwała wiadomość,że opuszczamy Amur, a właściwie odpływamy. Grupa ok. 70 osób w której między innymi znalazłem się ja i Alosza wchodziła trapem na statek. W porcie na innym statku grał bajan. Melodia walca „Amurskije wołny” kołysała się na falach Amuru, które w takt uderzały o burtę naszego statku. Alosza miał w oczach łzy. Coś złego przeczuwał. Nad Amurem bardzo go polubiłem. Pocieszałem go, by nie tracił nadziei na spotkanie ze swymi rodzicami. Miał zaledwie 29 lat. Przeżywaliśmy razem naszą spólną gorycz. Płynęliśmy Amurem na wschód w nieznany rejs. Po całodobowej podróży, w Nikołajewsku przesiedliśmy się na parowy statek dalekomorski. Z Amuru wypłynęliśmy na morze Ochockie Wszyscy skazańcy wyglądali jak żywe mumie. Nikt się nie uśmiechał, nikt nic nie mówił. Słychać było tylko przekleństwa marynarskiej załogi i dzwonki na posiłek. Co kilkaset km. zawijaliśmy do wielu portów. Po kilkugodzinnym postoju i uzupełnieniu drewna opałowego płynęliśmy dalej. Morze nigdy nie było spokojne. Od nieustannego kołysania kilku skazańców zachorowało. W tej podróży na statku był lekarz. Płynęli w nim inni więźniowie a także i wolni ludzie. Wszyscy pasażerowie bez wyjątku byli pod opieką lekarza. Nieustanna, morska podróż trwała. Minęliśmy cieśninę kurylską. Płynęliśmy dalej. Myśleliśmy, że płyniemy na Czukotkę. W dziewiątą noc podróży zawinęliśmy do następnego portu. Oznajmiono nam, że jesteśmy w Pietropawłowsku na Kamczatce. Dalej już nie popłyniemy. Tu pułkownik rozlał resztę wódki z półlitrówki i zapytał ojca.... - Ja tyle opowiadam, a czy Wy znacie geografię Rosji? Ojciec odpowiedział: -Byłem w carskim wojsku około czterech lat. Byłem także w Pietropawłowsku, ale w tym za Uralem. Tam budowaliśmy drewniane koszary. Byłem także w Omsku. O Kamczatce i o dalekiej Syberii wiele słyszałem. Gdy ojciec skończył opowiadać o przygodach w wojsku carskim, pułkownik zwrócił się do mnie: - A Ty Sierożka, znasz Rosję? Odpowiedziałem, że ukończyłem 4 klasy rosyjskiej szkoły i byłem dobry w geografii.. - Bardzo dobrze. - pochwalił mnie pułkownik. Wypili z ojcem nalaną zawartość i pułkownik opowiadał dalej. NAD PACYFIKIEM Po przypłynięciu na Kamczatkę moja noga nie dotknęła lądu. Przeszliśmy z okrętu trapem wprost na parowy statek rybacki. Po kilku godzinnym odpoczynku wypłynęliśmy na morze Beringa. Tam przez okres paru tygodni łowiliśmy ryby, które na miejscu przerabialiśmy na konserwy. W Pietropawłowsku rozładowywaliśmy towar i znowu wypływaliśmy w rejs. Połowy także odbywały się na morzu ochockim i na Pacyfiku. Przez trzy lata nasza stopa nie dotknęła lądu, oczywiście z wyjątkiem magazynów portowych. Po każdym rejsie skazańców ubywało. Umierali z trudu, tęsknoty i wycieńczenia. Umarłych wrzucano do morza nawet bez worków. W porcie załogę rybaków uzupełniano nowymi skazańcami, których przywoziły statki przybyłe po towar. Z naszej grupy, która wyruszyła z Chabarowska, po trzech latach zostało osiem osób. W czasie ostatniego rejsu Alosza ciężko zachorował. Ja też byłem bardzo słaby. Trzy dni później Alosza już nie wstawał i nie opuszczał swojej koi. Pewnego dnia, gdy się zjawiłem przy nim, wyszeptał: - Ja już umieram. Patrzył na mnie błagalnymi, gasnącymi oczami. Zdobył się jeszcze na wysiłek i wyszeptał sylabizując: - Jeżeli przeżyjesz, to powiedz mojej mamie, że ja spoczywam koło wysp Kurylskich. Podłożyłem mu swoją rękę pod głowę. Wzrok skierował na mnie. Umarł nie zamykając oczu. Kilku skazańców obserwowało tę scenę. Odpowiedzialnym za załogę był Fiedot. Tylko on jeden stale przebywał na łodzi rybackiej, natomiast pozostała załoga techniczna zmieniała się co rejs. Przyszedł sprawdzić czy Alosza jeszcze żyje. Upewniwszy się że zmarł, przymknął mu powieki. Wskazał na mnie oraz jeszcze jednego więźnia byśmy wynieśli ciało na pokład i wyrzucili za burtę. Wzięliśmy zmarłego za ręce i nogi. Na pokładzie rozbujaliśmy go, po czym wrzuciliśmy do Pacyfiku. Patrzyłem, jak niepokonane sztormowe fale wzięły Aloszę w swoje objęcia. Była to druga ofiara w ciągu rejsu. Upłynęło kilka dni. Ja i współwięźniowie wyglądaliśmy jak morskie potwory. Niszczyło nas niedożywienie, morska wilgoć, szalejące wiatry oraz piekielna męka. Załoga obsługi statku nie miała dla nas litości. Gdy coś na łodzi nie grało, byliśmy wyzywani od pasożytów i wrogów klasy robotniczej. Często obserwowaliśmy przybrzeżne wojskowe łodzie patrolowe. Straż strzegła nadbrzeży morskich przed niespodziewanymi atakami Japończyków. Do nas nigdy nie podpływała. Spotykaliśmy wiele okrętów wojennych należących do floty Związku Radzieckiego. Zresztą także i w porcie pietropawłowskim ich nie brakowało. Wręcz było tam więcej wojskowych marynarzy, niż cywilów. Oczywiście istniał surowy zakaz rozmowy z kimkolwiek spoza łodzi rybackiej. Po śmierci Aloszy minęło kilka dni. Zachorowałem i poczułem się bardzo źle. Miałem wysoką gorączkę. Po dwóch dniach nie mogłem już wykonywać swoich prac przy połowach. Oczywiście nie zwolniono mnie z obowiązków. Gdy upadłem na pokład, Fiedot oznajmił kapitanowi, że nie jestem już zdolny do ciężkiej pracy. Przydzielony zostałem na lżejsze stanowisko pod pokładem. Tam wypatroszyłem kilka ryb i znowu upadłem. Tym razem już sam się nie podniosłem. Po odzyskaniu przytomności leżałem w swojej koi. Przy mnie trzymając w ręku szklankę herbaty stał Fiedot. Gdy otworzyłem oczy przyłożył mi ją do ust i kazał pić. Wypiłem kilka łyków, a Fiedot powiedział: - No Puryn, trzymaj się, jeśli nie chcesz pływać z rybami. Patrzył na mnie. Od wysokiej temperatury byłem cały w dreszczach. Przykrył mnie drugim kocem i wyszedł. Pomimo ciepła w kajucie okryty dwoma kocami nadal cały dygotałem. Wydawało mi się, że jestem na pokładzie, a fale sztormowe bijące o burtę oblewają mnie lodowatą wodą. Czułem, że już wkrótce podzielę los Aloszy. Byliśmy niedaleko wysp Kurylskich. W rozpaczliwej samotności rozmyślałem, że będę spoczywał blisko Aloszy. Po chwili usnąłem. Nie wiem jak długo spałem. Gdy się obudziłem, przy mnie znowu stał Fiedot, który do mnie coś mówił. W końcu zaczął krzyczeć. Nie miałem siły się odezwać, ale wciąż byłem przytomny. Leżałem bez ruchu. Słyszałem jak Fiedot oddala się szybkim krokiem. Minęło trochę czasu. Usłyszałem, że do mnie podchodzą jacyś ludzie. Pomyślałem, że chyba jeszcze żywego wyrzucą mnie za burtę. Otworzyłem oczy. Przede mną stała grupa ludzi. Myślałem, że to sen. Obok mojej koi stało trzech oficerów, jeden z marynarki wojennej, dwóch z NKGB (Nardonyj Komisariat Grażdanskoj Biezopasnosti), a także kapitan statku i Fiedot. By się upewnić, że to nie mara, zdobyłem się na wysiłek. Podparłem się rękami i uniosłem się w koi. Myślałem, skąd oni się tu wzięli? Czyżby oni przybyli tu po to, by odczytać mi jakieś oskarżenie i wrzucić żywego do Pacyfiku? W tej krótkiej chwili w mojej głowie przemknęło tysiące myśli. Jeden z oficerów, podszedł do mnie bliżej i zapytał: - Wy lejtnant Puryn? Kiwnąłem głową, że tak. Oficer w tej chwili stanął przede mną na baczność i zameldował: - Jestem kapitan Jermołow. Z rozkazu Klimenta Jefremowicza Woroszyłowa mam Was żywego odstawić do Moskwy. Nie zrozumiałem co to wszystko znaczy. Czego ci komisarze ode mnie chcą. Z niesamowitego wrażenia i z powodu ciężkiej choroby straciłem znowu przytomność.

Sergiusz Jackowski

Tagi:

Drukuj artykuł Drukuj artykuł

Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.

Skomentuj artykuł

Nasz serwis wykorzystuje pliki "cookie". W przypadku braku zgody prosimy opuœścić stronę lub zablokować możliwośœć zapisywania plików "cookie" w ustawieniach przeglądarki.