Drukuj artykuł Drukuj artykuł

NAMIBIA PACHNĄCA SAWANNĄ – część trzecia

Sawanna

źródło zdjęcia: Cezary Woch

Wstaje nowy dzień. O godzinie ósmej wyjeżdżamy w busz. Początkowo poruszamy się wyschniętym korytem rzeki. Rysiek „przytomnie” zauważa, że jedziemy korytem rzeki, ponieważ zwierzyna schodzi do wodopojów i łatwiej można ją spotkać. Ja na to odpowiadam, czy widzi tu gdzieś wodę…? No faktycznie…. . Przemieszczamy się po równym i uleżanym piasku. Na razie obserwujemy łagodne zbocza rozciągające się wzdłuż koryta rzeki. Powoli zbliżamy się do gór. Busz staje się rzadszy. W pewnym momencie widzę kudu. Byk całkowicie ukryty w krzakach buszu, z czujnym zainteresowaniem przygląda się intruzom. Pięknie skręcone rogi, dla mnie dobry…, ale Cat rzuca krótko: junge /młody/! Jedziemy dalej. Pojawiają się skaliste wzniesienia. Nagle słyszę przeciągły ostry gwizd tropiciela, samochód gwałtownie staje. Oczy wszystkich bacznie lustrują skalne półki. Na jednej z nich, zamarłe niczym skały piaskowca stoją trzy dorodne samce kudu i znowu pada krótkie: junge! Ruszamy w dół piaszczystego koryta rzeki, pokrytego potężnymi głazami. Czarny kierowca sprytnie meandruje wśród nich. Dojeżdżamy do rozłożystego drzewa rosnącego w wyschniętym korycie, tutaj rozdzielamy się. Przemek, Cat i czarny tropiciel idą na wędrówkę wzdłuż górskiego pasma, Rysiek i ja w towarzystwie Rolkego i Murzyna, kierujemy się na sawannę pokrytą trawą i kolczastymi krzewami. Po nocnej ulewie, przy szybko rosnącej temperaturze wszystko paruje: piasek, trawa i busz. Wydzielają miłą woń jakby utkane z porannej mgły, niezliczone ilości maleńkich kwiatuszków. Wszystko to miesza się ze sobą, dając specyficzny zapach sawanny. Zbliża się godzina dziesiąta. Od tej pory słońce zaczyna prażyć nie na żarty. Opuszczamy z tyłu czapeczki specjalny kołnierz chroniący przed słońcem szyję i kark. Czapeczka kupiona w Windhoeku jest idealna, teraz dopiero doceniam jej walory i przemyślny, oryginalny kształt. Zatrzymujemy się na chwilę na wzniesieniu, skąd roztacza się widok na 30-40 kilometrów. Folke wyjmuje z termosu niewielkie, zielone, pokryte rosą o doskonałym smaku jabłuszka. Wspaniale gaszą pragnienie, zresztą pomimo upału nie chce mi się pić. W pewnej chwili czarny tropiciel pokazuje ręką kręcące się wśród rzadkiego buszu stado oryksów. Folke decyduje: podchodzimy. Przechodzimy zaledwie kilkaset metrów- oryksy ruszyły. Niemożliwe, aby mogły nas zobaczyć lub zwietrzyć trudno, wracamy do samochodu. Próbujemy je objechać, znowu poruszamy się korytem niewielkiego potoku, takiego na dwie szerokości samochodu. Po 2-3 kilometrach stajemy. Dzisiaj moja kolejka strzału. Zostawiamy na samochodzie Ryska i tropiciela i wraz z Folkiem ruszam w busz. Idę za nim krok w krok, bacznie obserwując na co zwraca uwagę. Wszystko jest ważne, tropy i ślady. Widzę, jak pilnie interesuje się wielkością tropu. Robimy pętlę około dwóch kilometrów. Niestety oryksy wyniosły się. Dochodzimy do samochodu i ruszamy dalej. Rzadki busz i zielona trawa przypominają mi pokryte kępami łozy nadwarciańskie łąki i moje ulubione polowanie na kozły…. . Uśmiecham się sam do siebie… . W pewnej chwili, daleko wśród buszu zauważam samotnego oryksa. Szarpię za ramię czarnego kierowcę a ten zanim zrozumiał o co chodzi, przejechał kilkadziesiąt metrów. Powoli cofamy się. Nagle wśród kolczastych krzewów, na niewielkiej „łączce”, dostrzegamy go. Piękny królewski zwierz, zwrócony do nas stoi jak posąg. Odległość około 250 metrów. Zamarliśmy w bezruchu. Przez głowę przelatują błyskawiczne myśli: samotny oryks to musi być stary mocny byk. Z daleka widać grube wysokie rogi, stoi jak mur. W Polsce nigdy nie strzelałem na taki dystans, bo i po co? Folke szepcze: wspaniały byk, piękna głowa, poczekaj aż odwróci się bokiem i strzelaj! Łatwo powiedzieć, gorzej trafić! Oryks robi nagle gwałtowny zwrot w lewo i kłusem odbiega na kilkadziesiąt metrów, ustawiając się tym razem bokiem. Stoi w wysokich trawach, widać go dobrze, ale odległość piekielna…. . Decyzja musi być natychmiastowa, jeśli teraz ruszy, to po nim! Na samochodzie idealna cisza. Żadnych podpowiedzi. Co robić? Strzelić i spudłować? Strzelić, zranić i nie dojść?? Wstyd! Pochylam się nad lunetą. Bijący puls powoduje skoki krzyża a w uszach brzmią słowa Cata: kto w Afryce schrzani pierwszy strzał, to już do końca pobytu będzie mu się wieść kulawo! Koncentruję się. Niejako mimowolnie huknął strzał, słyszę uderzenie pocisku, oryks potyka się i rusza galopem...

Cezary Woch

Tagi: ,

Drukuj artykuł Drukuj artykuł

Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.

Skomentuj artykuł

Nasz serwis wykorzystuje pliki "cookie". W przypadku braku zgody prosimy opuœścić stronę lub zablokować możliwośœć zapisywania plików "cookie" w ustawieniach przeglądarki.