źródło zdjęcia: sxc.hu
Późnym popołudniem, potężny boeing z fantastycznie kolorowo pomalowanym kadłubem i pół tysiącem pasażerów na pokładzie, lekko oderwał się od płyty paryskiego lotniska. Ledwie osiągnął swoją standardową wysokość lotu, a już wokół pasażerów zaczęły krzątać się czarne dziewczyny z obsługi. Każda z nich o nieprzeciętnej urodzie, z czarującym uśmiechem obsługiwała swój sektor. Oryginalne, piękne rysy twarzy, śnieżnobiałe zęby i fantastyczne fryzury dawały nam przedsmak Afryki. Wśród pasażerów nie widać było lęku spowodowanego lotem. Młodzi i starsi, o różnych odcieniach i kolorach skóry czytali prasę, lub popijając różnego rodzaju trunki i ochoczo dyskutując, co chwilę wybuchali śmiechem zdając zupełnie nie przejmować się tym, że lecimy na wysokości dziesięciu kilometrów, na zewnątrz temperatura -35 st. C , a samolot leci z prędkością ponad 900 km/godzinę.
Tak wygląda chyba wielki świat, a może normalność? Nasza trójka z zaciekawieniem i zainteresowaniem przypatrywała się obyczajom panującym na pokładzie powietrznego kolosa. W tak wielką podróż każdy z nas wybrał się po raz pierwszy, Rysiek, Przemek i ja lecieliśmy do pięknego, surowego kraju na spotkanie egzotycznej myśliwskiej przygody. Długi nocny lot nad czarnym kontynentem skłaniał do refleksji, jak sobie poradzimy, jak nasze organizmy zniosą radykalną zmianę klimatu, czy wrócimy bezpiecznie? Dźwięczały mi w uszach słowa żony: ważysz około setki, wysiłek i wysoka temperatura Afryki może cię zabić, a co z nami? Brrrr…. . Z braku czasu przed wyjazdem nie zrobiłem żadnych badań ani szczepień, a przydałoby się chociaż przeciwko tężcowi i żółtaczce zakaźnej. Jakich spotkamy ludzi? Wreszcie jak się poluje? Z ambon, z zasiadki, z podchodu? Już w Paryżu przestrzegano nas, że polowanie będzie trudne. Kraina naszych łowów miast być typową spaloną słońcem sawanną z suchym buszem, na skutek największych od kilku lat obficie padających przez ostatnie tygodnie deszczów, jest
„zieloną Afryką”. Wysokie trawy i soczysta zieleń buszu kryją zwierzynę. Już w Paryżu pada tajemniczo brzmiące słowo:
”kudu”- symbol
Namibii. Natrętnie brzmią słowa: polowanie będzie trudne, a strzelenie kudu…hmm…., ale bądźcie dobrej myśli. Mrok nocy i monotonny ryk silników sprzyjał niewesołym rozmyślaniom. Powoli mijały godziny lotu, gdy nagle nisko pod skrzydłem samolotu pojawił się brzask. Powoli intensywniał, aż przemienił się w ogromną czerwoną wiśnię słońca rozpoczynającego swoją codzienna wędrówkę. Ale widok! Nocne mary prysły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wstawał nowy dzień, a serce napełniło się nadzieją i otuchą. Nasz lot powoli dobiegał końca. Ogromne cielsko samolotu z gracją dotknęło płyty lotniska w Republice Południowej Afryki, tam zmiana czasu, przesiadka do powietrznej taksówki /tylko 180 osób…/ i lecimy do Windhoeku, stolicy Namibii. Na lotnisku czekał już nasz przewodnik Cat. Jesteśmy w chwilę po ulewnym deszczu, na horyzoncie widać jeszcze oddalające się burzowe chmury, temperatura około 25 stopni C, wiatr lekko kołysze liście potężnych palm, a ja nie doznaję żadnego szoku… . Jest nieźle! Siadamy do terenowej toyoty i za chwilę mkniemy w busz. Ruch lewostronny, asfaltowe drogi bardzo dobre, na znakach drogowych miast poczciwego rogacza, krętorogi kudu. Ha, skoro ostrzegają przed nim kierowców to oznacza, że nie jest ich tak mało… , może nie będzie tak źle… . W pewnym momencie zjeżdżamy na szutrowa drogę i wkrótce przed nami rysują się trzy stylizowane murzyńskie chaty. Jesteśmy na miejscu w sercu buszu i tu będziemy mieszkać i polować. W nozdrza uderza charakterystyczna przyjemna woń, mieszanina zapachu wilgotnego piasku, zielonych traw i niezliczonych drobniutkich kwiatuszków – zapach sawanny. Szokuje orgia dochodzących odgłosów, pokrzykiwanie dzikich perliczek, przekrzykiwanie się nieznanych mi ptaków, intensywne zawodzenie turkawek. Stoję jak wryty, urzeczony tym koncertem. To jest Afryka,
„zielona Afryka”…. . Witają nas przemili państwo Folke, z pochodzenia
Niemcy. Jest późne popołudnie ale gospodarz proponuje szybkie zakwaterowanie się,
„obrzędowe” przystrzelenie broni a właściwie dyskretne skontrolowanie naszych umiejętności i krótką, dwugodzinną przejażdżkę po buszu. Jesteśmy 24 godziny w podróży ale nie czuję zmęczenia. Wchodzę do swojej
„murzyńskiej chaty”, wszędzie błysk, wygodne łóżka, funkcjonalne oświetlenie, lśniące sanitariaty. Lodówka wypełniona doskonałym piwem i innymi chłodzącymi napojami. W drzwiach i oknach moskitiery. Pomiędzy chatami pokrytymi oryginalną strzechą z trzciny wiodą chodniki z piaskowca, w pobliżu basen. Wszystko tonie w zieleni, a kilkadziesiąt metrów dalej dzicz… Biorę prysznic, przebieram się i za chwile jesteśmy na strzelnicy. Wszyscy strzelamy koncertowo, a Folke z uznaniem komentuje nasze umiejętności. Zobaczymy jednak jak nam pójdzie na polowaniu… . Jest mało czasu do zachodu słońca, tu zmrok i ciemność zapadają szybko…. .
Cezary Woch
Przedrukowano z miesięcznika „Łowiec Polski” nr 1856
Tagi: Cezary Woch, Namibia
Drukuj artykuł
Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skomentuj artykuł
Grudzień 13th, 2009 at 15:04
Namibia
Geografia Namibii
Grudzień 13th, 2009 at 15:12
Namibia