źródło zdjęcia: sxc.hu
DZIKIE MIASTO Z Omska ponad 1000 km. jechaliśmy długo aż do Bracka. Po rewolucji tym dzikim, drewnianym miastem rządzili carscy przestępcy. Przed rewolucją chronili się oni w bezkresnej tajdze. Po rewolucji wrócili z niej i pozajmowali ważne stanowiska. Zdziczali ludzie wprowadzili swoje, dzikie prawo. Każdego dnia i w nocy trwała strzelanina. Każdego dnia kogoś rozstrzeliwano. Tam jeszcze trwała rewolucja. Tam jeszcze zabijano bogatszych ludzi. Tam w górzystym terenie przez dwa miesiące w nieludzkich warunkach budowaliśmy drogi. Tam przy każdym spotkaniu z cywilami nazywano nas „carskimi parazitami” (pasożytami). Tam kto posiadał broń czuł się jak pan na swoich włościach. W każdej chwili taki dzikus mógł strzelić do każdego z nas i nie odpowiadał by za to. Tam także w nieludzkich warunkach ciężkiej pracy wśród skazańców śmierć zbierała swe żniwo. Kilkanaście osób umarło z wyczerpania. Pozostali oni na zawsze, zasypani w nasypach drogowych stoków górskich. Do Bracka przybywały nowe grupy skazańców.
NIEZWYKŁA PODRÓŻ W NIEZNANE Po dwóch miesiącach z niewiadomych przyczyn naszą grupę z Omska popędzono na południe po prawej stronie potężnej rzeki Angary. Wzdłuż brzegu płynęły łodzie ze strażnikami i prowiantem dla nas. W nie których miejscach szerokość Angary dochodziła do jednego km. Na Wyżynie
Syberyjskiej szumiała bezkresna tajga. Wysokie cedry, sosny, modrzewie i pozostałe , różne gatunki drzew sięgały prawie do samej wody. Podczas odpoczynku do brzegu podpływały łodzie z prowiantem. Pozwolono nam także penetrować ptasie gniazda przy brzegu rzeki i na drzewach, o ile były w zasięgu wzroku strażników. Jaja piekliśmy na ogniskach, bądź wypijaliśmy na surowo. Strażnicy pilnowali nas także z łodzi. Pomimo bacznej obserwacji, zdarzały się udane ucieczki. Kilku śmiałków zdołało wykorzystać sytuację i gęste zarośla przy brzegu rzeki, by urwać się i uciec w tajgę. Tacy uciekinierzy byli już wolni, choć niestety skazani na walkę o przeżycie bez broni w obcym, dzikim, bezludnym terenie. Po tym wydarzeniu grożono nam śmiercią, jeżeli u któregoś z nas dostrzegą podejrzany ruch. Podczas przemarszu strażnicy, którzy szli na przedzie, od czasu do czasu ustrzelili jakąś zwierzynę. Zdobycz szybko patroszono i ćwiartowano. Wkrótce na patykach w ogniskach skwierczała dziczyzna. Każdemu przypadał choć mały kąsek. Największym naszym wysiłkiem było pokonywanie progów na Angarze łodziami z prowiantem. W kilku miejscach rzeka nagle się zwężała. Po obu bokach rzeki wyrastały wysokie, skalne ściany, a wodę przecinały duże skalne głazy. Wzburzona woda nie pozwalała przedostać się łodziom. Aby ominąć progi, musieliśmy łodzie i prowiant przenosić przez góry. Mieliśmy okazję poznać najsłynniejszy i najgroźniejszy próg zwany „Padun”. Z daleka było słychać jego głośny szum. W odległych czasach najsłynniejsi żeglarze najlepszymi statkami nie mogli pokonać tego progu. Musieli różnymi pomysłami i sposobami przeciągać statki przez górę, albo decydowali się na powrót. By płynąć dalej robili tor z wyrąbanych drzew. Smarowali go tłuszczem. Za pomocą specjalnego sprzętu i ludzką siłą pokonywali górę. Przez całą podróż wzdłuż Angary minęliśmy kilka małych osad i kilka domków w których żyli myśliwi. Polowali oni na niedźwiedzie, sobole, rosomaki oraz inną zwierzynę leśną. Skóry na sprzedaż dostarczali łodziami do Bracka, Angarska lub Irkucka. Pewnego dnia tajga się urwała. Przed nami leżał step porośnięty krzakami i wysoką trawą. Zatrzymaliśmy się na noc. Podczas snu jeden ze strażników został uduszony, a czterech skazańców uciekło z bronią zamordowanego. Szybko podniesiono alarm. Strzelano na oślep w kierunku zbiegów mimo zupełnej ciemności. Dwóch strażników wyruszyło na pogoń. Wkrótce przyniesiono jednego uciekiniera z przestrzelonym biodrem. Nieszczęśnik prosił i jęczał by darowano mu życie, lecz to nic nie dało. Komendant strzelił mu w głowę. Uduszonego strażnika musieliśmy pochować w wykopanym na stepie grobie. Ciało skazańca pozostawiono na pożarcie stepowym drapieżnikom. Zazdrościliśmy uciekinierom, gdyż z karabinem mieli szansę przeżyć w syberyjskiej tajdze. Rano wyruszyliśmy w dalszą drogę. Strażnicy jeszcze bardziej wzmocnili czujność. i jeszcze bardziej grozili śmiercią za każdą podejrzaną błahostkę. W końcu dotarliśmy do rozległej doliny. Po drugiej stronie rzeki leżało miasto Angarsk. Szliśmy jeszcze jeden dzień aż ukazało się miasto Irkuck. Rozmieszczono nas w barakach, gdzie mogliśmy zaleczyć poranione, odparzone i pełne odcisków nogi. W Irkucku trafiliśmy na warunki zbliżone do ludzkich. Wyżywienia nie brakowało. Ogólne warunki mieliśmy znośne. Pracowaliśmy w porcie i na budowach. Nikt nie chorował i nie umierał. Skazańcy dobrze się odżywiali i szybko wrócili do zdrowia.
SWIESZCZENNYJ BAJKAŁ (Tak te unikatowe jezioro na kuli ziemskiej nazwali poeci. Od wieków śpiewa o nim cała Rosja.) W dawnych czasach kraina zabajkalia kusiła młodych ludzi w poszukiwaniu szczęścia. Niektórzy po latach wracali z tej krainy z dużym dorobkiem. A którym się nie powiodło wracali z nędzą Po takich wyprawach nieszczęśników powstała piosenka: „Pa dzikim stiepiam za Bajkałom”. Wielu Polaków podczas towarzyskich przyjęć z sentymentem śpiewa tą piosenkę „ Na stepach za dzikim Bajkałem”. W tej krainie podczas niewoli przebywał bohater mojej powieści. Po ponad rocznym pobycie w Irkucku znowu staliśmy w szeregu. Z dwoma strażnikami podszedł jakiś cywil i wybrał 15 osób, w tym mnie. W asyście strażnika odprowadzono nas do portu. Tam czekał na nas parowy statek rybacki, na którym w ciągu trzech kolejnych miesięcy katorgi poznałem Bajkał w z dłuż i w szerz. Praca rybaka na statku była katorżnicza. Często sztormowy, zimny wiatr boleśnie przenikał ciała. Na rękach i na twarzy pękała skóra. Podczas pierwszego rejsu dwóch skazańców zapadło na chorobę morską i po kilku dniach przed ukończeniem rejsu zmarło. Ich ciała nie rzucano do wody. Przyjechaliśmy z nimi do portu. Ekipa pogrzebowa zabrała je. Rytm pracy był taki, że po dwóch tygodniach połowów wracaliśmy do portu. Jeden dzień odpoczynku i znowu wyruszaliśmy w rejs. Często sztormowy, zimny wiatr boleśnie przenikał stale wilgotne ciało. Kilka razy przed dużym sztormem chroniliśmy się w
„Piaskowej Zatoce”. Na lądzie w zatoce silny, sztormowy wiatr podrywał niezwykły piasek, który w powietrzu koncertował niby zespół fujarek, grających jednocześnie różne, mieszane melodie. Z obserwacji płynącego statku było złudzenie, że wysokie sosny nad zatoką maszerują wzdłuż brzegu. Wydmuchany piasek spod ich korzeni uformował je podobnych do odnóg ośmiornicy. Pnie tych drzew zaczynały się wysoko nad ziemią. Po kilku dniach przemieszczany piasek od nowa zasypywał korzenie. Od dawnych, carskich czasów nad Bajkałem przebywali zesłańcy. Nie brakowało tam także Polaków zesłanych przez carskie ukazy. Tam musieli żyć i pracować. Nad Bajkałem jest ogrodzony grób Polaka, który był latarnikiem na
„Wielkiej Dzwonicy”. Do dziś na skałach nad wodą pozostały znaki badacza Bajkału Jana Czerskiego. On pierwszy policzył, że do Bajkału wpada 336 rzek. W czasie pływania po Bajkale dwa razy mijaliśmy się ze statkiem wycieczkowym o nazwie
„Czerskij”. Z Bajkału wypływa tylko jedna rzeka Angara. Sybiracy bardzo się szczycą swoim Bajkałem. Nazywają go „Syberyjskim Morzem”. Jest ono największym, śródlądowym zbiornikiem wodnym na kuli ziemskiej. Jego głębokość sięga do 1620 m. Przez nas główną odławianą rybą był jesiotr i omul. Waga jednego jesiotra dochodziła do 100 kg. Jego mięso jest kilkakrotnie droższe od zwierzęcego. Tłuszcz jego był bardzo cenny i trafiał głównie do przemysłu. Po ostatnim rejsie wróciliśmy wykończeni i schorowani. Kapitan statku rybackiego zakomunikował, że mamy trzy dni odpoczynku, po czym czeka nas długa droga i ciężka praca. Wiedzieliśmy, że czeka nas kopalnia złota, a stamtąd już się nie wraca. W trzecim dniu odpoczynku znowu zmarło dwóch skazańców. Oni już przestali martwić się i rozpaczać. W tym dniu skazańców z budowy przygnano także do portu. Po wyruszeniu z Bracka prócz zmarłych byliśmy znowu w komplecie. Było nas około 100 ludzi.
Sergiusz Jackowski
Tagi: Rosja, Sybir
Drukuj artykuł
Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skomentuj artykuł