źródło zdjęcia: sxc.hu
Michalina Puszkarska część 2 Z chwilą wybuchu II wojny światowej miałam 15 lat. Już od wiosny 1939 roku ludzie z niepokojem obserwowali poczynania Niemców zmierzających do jej rozpętania. Słyszałam jak Rodzice z dużą troską rozmawiali o tym, ale nikt natomiast nie spodziewał się uderzenia ze strony
„naszych przyjaciół” ze wschodu!! Niekorzystna dla nas sytuacja zaczęła rozwijać się nadspodziewanie szybko i 1 września 1939 roku dowiedzieliśmy się o zaatakowaniu Polski przez Niemców. Nie przypominam sobie tego dokładnie, ale niemieckie wojska zatrzymały się chyba na wysokości Przemyśla. W tym czasie drogą przechodzącą przez Kąkolniki wycofywały się na Węgry i do Rumunii polskie wojska. Sytuacja taka trwała do 17 września 1939 roku kiedy to wkroczyli do nas sowieci. Krasnoarmiejcy jechali samochodami i przemieszczali się w licznych pieszych kolumnach.
Natychmiast zaczęły się wywózki na
Sybir. W pierwszej kolejności zostali aresztowani księża, leśnicy, policjanci, nauczyciele i pracownicy gminy. Trudno tu wymieniać wszystkich, ale sowietom głównie chodziło o polską inteligencję. W następnej kolejności byli bogatsi rolnicy, czyli jak to ruscy mówili kułacy. Ale co to byli za bogacze? Każdy ciężko pracował na swoje utrzymanie a jeśli miał 3 czy 4 krowy, to jaki z niego był bogacz? Wystarczyło, że ktoś coś powiedział, krzywo się spojrzał i był to również wystarczający powód do wywózki. Przy okazji zabierali a właściwie rabowali co się tylko dało. Miałeś cztery krowy to znaczy, że byłeś kułakiem. My mieliśmy cztery sztuki, zabrali nam dwie! Pierwszy transport na Sybir miał miejsce 9 lutego 1940 roku, następny w kwietniu 1940 roku, a daty wysłania trzeciego nie pamiętam. Aresztowani transportowani byli do Halicza, tam ładowani niczym bydło do bydlęcych wagonów i dalej wiezieni Bóg raczy wiedzieć dokąd. Taka sytuacja trwała do czerwca 1942 roku kiedy to
Niemcy napadli na Związek Sowiecki. Zaczęły się wtedy inne problemy, takie jak wywózki na roboty do Niemiec, aresztowania i rozstrzeliwania. Co gorsza, Niemcy z premedytacją zaczęli skłócać Polaków i Ukraińców obiecując tym ostatnim Samostijną Ukrainę. Wzrastało napięcie i nieufność pomiędzy tymi narodami a niedawni dobrzy sąsiedzi zaczęli stawać się dla siebie wrogami. Dotychczas ludzie zgodnie ze sobą żyli, ukraińscy chłopcy służyli w Wojsku Polskim, razem z Polakami chodzili na zabawy, żenili się z polskimi dziewczynami a polscy chłopcy z Ukrainkami. Razem pracowali i pomagali sobie i nie było żadnych problemów. W roku 1943 podburzeni Ukraińcy zaczęli palić polskie gospodarstwa i mordować polską ludność. W pierwszej kolejności płonęły stojące na uboczu budynki nie zagrażające pożarem gospodarstwom ukraińskim. Ja tego osobiście nie widziałam, ale mówili uciekający ludzie, że kobiety gwałcono a ciężarnym rozpruwano brzuchy! W sadystyczny sposób kobietom obcinano piersi a mężczyznom genitalia. Na oczach matek uderzeniami o ścianę zabijano małe dzieci… . Z premedytacją mordowano nożami, siekierami i przecinano ludzi piłami. Dramaty przeżywały mieszane rodziny polsko ukraińskie, gdzie często nakazywano Ukraińcom dokonywanie wyboru. Wielokrotnie kończyło się to wymuszonym zamordowaniem jednego współmałżonka przez drugiego, lub zabiciem Ukraińca za to, że nie chciał tego zrobić. Właściciel karczmy w Kąkolnikach którego żona była Ukrainką, zdając sobie sprawę z powagi i beznadziejności sytuacji, porzucił wszystko i wraz z nią szczęśliwie uciekł na zachód, po wojnie zamieszkując w Zabrzu. W sąsiedniej wsi młody Ukrainiec miał się wkrótce żenić z polską dziewczyną, ale zamiast ślubu, wykonując polecenie swoich politycznych mocodawców dziewczynę zabił! Również w jednej z pobliskich miejscowości, Ukraińcy schwytali księdza, odcięli mu język, nakładli do ust kamieni i ironizując, że umrze jak święty Szczepan, wycięli mu krzyż na plecach!! W mieszanej polsko ukraińskiej rodzinie, gdzie ojciec był Ukraińcem a matka Polką, dorosły syn który nagle poczuł się Ukraińcem zwrócił się do ojca z propozycją zabicia matki. Ojciec widząc co się świeci i nie mogąc pogodzić się z taką zwyrodniałą postawą własnego dziecka zaproponował, że matkę zabiją w drodze przez las do sąsiedniej miejscowości w której mieszkały siostry matki. Wkrótce wyruszyli w drogę, skrycie zabierając dwie siekiery. Kiedy nadszedł właściwy moment i siekiery zostały wydobyte, a syn zamachnął się na swoją matkę, ojciec uderzył siekierą pierwszy i zabił własnego syna!! W styczniu 1944 roku licząca ponad trzysta numerów sąsiednia wieś w której mieszkali sami Polacy, została otoczona w nocy przez Ukraińców i podpalona. Ci którzy uciekali zostali zastrzeleni, a tych których złapano rżnięto i mordowano w najokrutniejszy sposób. Poginęli również ludzie ukryci w schronach pod płonącymi budynkami. W wyniku tych bestialskich i okrutnych mordów ukraińska ziemia spływała polską krwią. Sytuacja taka największe swoje nasilenie przybrała w roku 1944 a jej celem było całkowite wyeliminowanie Polaków z tych terenów. Nasze gospodarstwo nie zostało podpalone tylko dlatego, że położone było pomiędzy dwoma gospodarstwami ukraińskimi na które mógł się przenieść pożar. Sytuacja stała się jednak tak napięta, że dłużej już nie można było zwlekać. Rodzice postanowili, że wraz z trójką dzieci przeniosą się do krewnych do Stanisławowa. Ojciec odwiózł nas tam w lutym 1944 roku, a sam wraz z bratem pomimo protestów Matki, wrócił jeszcze po jakieś rzeczy do Kąkolewnik. Tam obaj zostali schwytani przez Ukraińców i wraz z kilkoma innymi osobami zamordowani w pobliskim lesie. Serce do dzisiaj mi się kraje, kiedy wyobrażam sobie mojego nieszczęsnego Ojca i drogiego mi brata w godzinę ich śmierci! Jak oni na siebie patrzyli, co myśleli, jak w myślach żegnali się ze sobą, z nami, z dotychczasowym życiem i ze światem! Te dramatyczne sceny towarzyszyły mi przez wiele lat w koszmarnych snach i dlatego chciałam stamtąd UCIEC JAK NAJDALEJ ! Sytuacja nasza która i tak była bardzo skomplikowana pogorszyła się jeszcze bardziej. U krewnych w Stanisławowie w jednym pokoju mieszkało cztery rodziny z uwagi na to, że takich jak my uciekających przed mordami do miasta było znacznie więcej. Mordujące ukraińskie bandy grasowały głównie po wsiach i na obrzeżach miast. Ciocia załatwiła mi pracę w restauracyjnej kuchni a siostra rozpoczęła pracę w szpitalu i to było naszym głównym źródłem utrzymania. Matka opiekowała się w tym czasie najmłodszym dzieckiem. Pewnego razu przyszłam z pracy do domu i położyłam się na chwilę. Nagle usłyszałam na ulicy jakieś hałasy i krzyki, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam biegających i krzyczących
ruskich sołdatów:
„kaniec wajny, my pabiedili, wrag razgramlien”. W ten sposób we czwórkę szczęśliwie doczekaliśmy końca wojny. Bardzo szybko dowiedzieliśmy się o możliwości wyjechania do Polski z czego niezwłocznie skorzystaliśmy. Zabraliśmy cały nasz dobytek mieszczący się w paru tobołkach i wyruszyliśmy pierwszym transportem. Był z nami szwagier, mąż jednej z sióstr. Jechaliśmy towarowymi, bydlęcymi wagonami prawie przez trzy tygodnie. Dzisiaj tą trasę można pokonać w ciągu jednego czy dwóch dni, ale często transport wyczekiwał na bocznicach przepuszczając pociągi wiozące wojsko. Myślę także, ze szwankowała trochę organizacja tego transportu. Załadowani zostaliśmy w Stanisławowie, jechaliśmy przez Przemyśl, Kraków, Tarnowskie Góry, Opole i Poznań. W każdej z tych miejscowości trwał postój od dwóch do czterech dni, ale w końcu dotarliśmy do Świebodzina. Stamtąd wojskowymi samochodami w dniu 13 czerwca 1945 roku przywieziono nas do Węgrzynic. W czasie transportu ludzie dzielili się tym czym mieli, jeśli była taka możliwość dokupywaliśmy sobie trochę żywności ale należy pamiętać, że były to czasy, w których nie było gdzie i co kupić! Zdarzało się, że żołnierze z wojskowych transportów dzielili się z nami chlebem, za co byliśmy im bardzo wdzięczni. W Węgrzynicach zanim nas rozlokowano, przez tydzień mieszkaliśmy w świetlicy ale pozwolono nam ukopać sobie na polach trochę kartofli. Żaden z przesiedleńców nie posiadał jakiegokolwiek dobytku, całym majątkiem było to co w podręcznych węzełkach a to dlatego, że każdy pozostawił cały swój dorobek uciekając przed rzeziami. Przydzielono nam bardzo dużą 30 hektarową gospodarkę której same kobiety nie były w stanie obrobić. Wszystkie mniejsze zajęte już były przez poznaniaków którzy byli od nas
„szybsi”. Wkrótce jeden z moich braci powrócił z wojska i jako osadnik wojskowy wybrał sobie w Węgrzynicach mniejszą gospodarkę a tamtą oddano. Ludzie byli szczęśliwi, że skończyła się wojna, że udało im się przeżyć, że jest szansa na normalne życie. Wszyscy chętnie pracowali
„na swoim” i powoli dorabiali się . Tęskniliśmy bardzo za Kąkolewnikami a szczególnie moja Matka. Często wzdychała i mówiła, że może za rok może za dwa tam wrócimy. Ja nigdy tam nie pojechałam, po prostu BAŁAM SIĘ !! Młodzi tęsknili również, ale zakładali rodziny, pracowali, wychowywali dzieci i zaczynali być
„u siebie”. Było dużo młodzieży i często organizowaliśmy zabawy. Na jednej z takich potańcówek w maju 1947 roku poznałam mojego przyszłego męża
Ryśka. Był to wysoki, przystojny chłopak który na dodatek miał dobrze poukładane w głowie i spodobał mi się od razu…
Cezary Woch
Drukuj artykuł
Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skomentuj artykuł
Październik 17th, 2009 at 01:59
wg. mnie ludzie to najgorsze bestie! Jak to czytam i słucham opowiesci ludzi(mojeje babci i jej znajomych)którzy to przeżyli to poprostu jest to dla mnie straszny szok! Mysle ,ze Panu Bogu wymknął się ten nasz świat z pod kontroli! Przecież to jest straszne! Świat jest straszny ,ludzie sa potworami najgorszymi bestiami!! Brak mi słów!! Ludzie mnie przerażają 🙁