Drukuj artykuł Drukuj artykuł

Będów po wojnie

Polska po drugiej wojnie światowej

źródło zdjęcia: Cezary Woch

Franciszek Kryniewiecki część 4 Jeden z moich przyrodnich braci był czołgistą i walczył na froncie wschodnim. Pod koniec wojny prawdopodobnie wraz z kilkoma swoimi kolegami, uciekł przed sowiecką ofensywą z linii frontu. Otrzymaliśmy z jego jednostki informację, że zaginął w czasie działań wojennych. Po około trzech miesiącach odezwał się listownie, a za kilka dni otrzymaliśmy kolejną wiadomość, że zginął pod Budapesztem i, że „miał lekką śmierć”! Już oni wiedzieli co tam napisać…  Prawdopodobnie został schwytany przez niemiecką żandarmerię wojskową i jako dezerter rozstrzelany… Drugi z braci miał pewne kłopoty zdrowotne i nie był powołany do wojska, ale pracował w fabryce produkującej części do samolotów. Fabryka ta mieściła się w Szklarce Radnickiej koło dworca kolejowego, w miejscu gdzie dzisiaj stoi kościół. Zgłosił się on do wojska na ochotnika licząc przy okazji na to, że pozbędzie się dokuczliwych objawów swojej choroby. Po sześciu miesiącach kiedy choroba ta nie ustępowała, zwolniono go ze służby i ponownie wrócił do pracy w poprzednim miejscu. Po pewnym czasie znowu ponowił próbę z powołaniem do wojska i ponownie został przyjęty. Tym razem trafił do Afryki gdzie dostał się do niewoli amerykańskiej. Amerykanie leczyli go ale bezskutecznie i wysłali do Anglii. Tamtejsi lekarze raz na zawsze uwolnili go od tej jego dokuczliwej choroby. Po wojnie znalazł się w RFN gdzie ożenił się z córką burmistrza, następnie przeniósł się do NRD i został bankowcem… Miał „dryg” do lekkiej pracy…, w polu mu to nie bardzo wychodziło i nieraz od Ojca obrywał cięgi… Ja po wojnie nie znałem polskiego języka, ale szybko zacząłem się uczyć. W roku 1948 ożeniłem się z polską dziewczyną zza Buga, z Baranowicz, której Rodzice zostali przesiedleni do Będowa. Najpierw mieszkaliśmy u moich Rodziców, później wziąłem mało rolną gospodarkę i poszliśmy „na swoje”. Zaczynaliśmy gospodarowanie od cielnej jałówki którą nabyłem w drodze losowania i pamiętam, że ten szczęśliwy dla mnie los miał numer 6. Następnie powiększyliśmy gospodarstwo, mieliśmy trzy krowy, parę koni, świnie , drób, ale to dla ówczesnej władzy było „za dużo” i chcieli mi zabrać rentę. Nie było innego wyjścia jak powrót do gospodarstwa mało rolnego… W roku 1953 trwała akcja zabierania rolnikom wcześniej przyznanych gruntów i tworzenia kołchozu, a konkretnie spółdzielni produkcyjnej. Ludzie nie mogli tego zrozumieć, jak to można zabierać komuś czyjąś własność i tworzyć coś, czego nie chcieli i co było dla nich zupełnie obce. Miedzy innymi zabrano nam łąki, które z uwagi na hodowlę krów, były dla wszystkich mieszkańców Będowa bardzo cenne. Na wiejskim zebraniu które prowadził sołtys w towarzystwie ubowców, „wyjaśniano słuszność” takiego postępowania. Ja wtedy wstałem i powiedziałem, że „po cholerę było dawać ludziom ziemię aby teraz ją zabierać”? Odpowiedziano mi, z też mogę się do tej spółdzielni zapisać… ! Tego było już dla mnie za wiele, rąbnąłem pięścią w stół i wyszedłem z tego zebrania… ! Na drugi dzień o piątej rano ubowcy zapukali do mojego domu i zabrano mnie do Krosna na przesłuchanie. Tak się jakoś złożyło, że równocześnie na tych „scalonych” łąkach ktoś powbijał w ziemię metalowe pręty które niszczyły kosy kołchozowych kosiarek. Ponieważ ja postawiłem opór, to zamknięto mnie i mojego sąsiada Budzińskiego który też głośno wypowiadał się o tym, co myśli o kołchozach. Jako „wrogów ludu” i „sabotażystów” przesłuchiwano nas tam 45 dni. Siedzieliśmy z Budzińskim w oddzielnych celach. W czasie tych przesłuchań ubliżano nam , upokarzano i chciano psychicznie załamać. Cały czas kazano nam się „przyznać”, tylko nie wiem do czego… . Mnie mówiono, że Budziński już się przyznał a jemu pewnie to samo o mnie, ale nie daliśmy się złamać. Kto przeżył podobne sytuacje, to wie ile człowieka kosztowało to zdrowia i nerwów, ale nie warto nawet o tym mówić… . Mieliśmy czworo dzieci, dwóch synów i dwie córki, które dawno wyszły już z domu. Kiedy zabrakło żony która zmarła 15 lat temu na serce w czasie wizyty biskupa w Nietkowicach, pozostałem sam na swojej niewielkiej gospodarce. Po pewnym czasie zaczęła pomagać mi w domowym gospodarstwie moja samotna sąsiadka, której z kolei zmarł mąż. Mam w domu posprzątane, ugotowane, ma mi kto zrobić herbatę, uprać czy przyszyć guzik. Mam się do kogo odezwać i na kogo w razie potrzeby liczyć, tak jest dobrze i oby trwało jak najdłużej… . Moje życie napisało scenariusz którego nie powstydziłby się nawet najlepszy reżyser. Któż by przypuszczał, że mieszkając całe życie w Będowie, najpierw będę obywatelem państwa niemieckiego a później polskiego? Któż by przypuszczał, że do końca drugiej wojny światowej będę Niemcem a po jej zakończeniu Polakiem? Czy ktoś jest w stanie zrozumieć to, że mojego brata który jako Niemiec walczył na froncie wschodnim, zabili właśnie Niemcy, a drugiego brata który walczył w Afryce przeciwko aliantom, właśnie oni wyleczyli z uciążliwej choroby? Czy ktoś jest w stanie zrozumieć, że ja nie walczyłem na żadnym froncie a w wyniku wojny straciłem rękę?? Życie ludzkie pisze nieraz okrutne scenariusze, a my ludzie cierpliwie i z pokorą musimy je realizować…

Cezary Woch

- KONIEC -

GALERIA: (kliknij na zdjęcie aby je powiększyć)

Tagi:

Drukuj artykuł Drukuj artykuł

Jeden komentarz do artykułu “Będów po wojnie”

  1. Pawel

    Moim zdaniem opis drugiego zdjecia od lewj, jest nie prawidlowy, chyba ze ojciec Pana Franciszka gospodarzyl na dwoch gospodastwach? Zdjecie to zostalo zrobione na podworku sasiedniego gospodarstwa, obecny nr 16 ktorego jestesmy wlascicielami razem z zona z poszanowaniem Pawel O.

Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.

Skomentuj artykuł

Nasz serwis wykorzystuje pliki "cookie". W przypadku braku zgody prosimy opuœścić stronę lub zablokować możliwośœć zapisywania plików "cookie" w ustawieniach przeglądarki.