Drukuj artykuł Drukuj artykuł

System polityczny

system polityczny po wojnie

źródło zdjęcia: nasza-klasa.pl

Edward Gąsiewski część 7 W 1946 roku Józef Rusiecki z Rudziszek koło Wilna, który przed wojną miał ukończoną szkołę strażacką, założył w Sycowie straż pożarną. Pamiętam pierwsze ćwiczenia z sikawką na podwórku mojego brata Janka. W roku 1947 wyjechał do Gryfowa Śląskiego i przez bardzo krótki okres strażakami dowodził Gimon a także mój brat Janek. Przez długi okres czasu a konkretnie przez prawie czterdzieści lat komendantem straży pożarnej w Sycowie byłem ja. Moim zastępcą był Czesław Bałunda, fajny chłopak i dobry strażak, mieszkał tu gdzie dzisiaj mieszka rodzina Dydaków. Posiadałem w tym czasie wszystkie obowiązujące przeszkolenia poczynając od szeregowego strażaka a kończąc na kwalifikacjach komendanta gminnego którym byłem przez pewien okres. Zrezygnowałem jednak z tej funkcji z uwagi na swoje obowiązki w gospodarstwie. Byłem w Poznaniu na kursie obsługi motopomp, organizowaliśmy ćwiczenia, braliśmy udział w zawodach strażackich. Do dzisiaj przechowuję wiele dyplomów z uczestnictwa w tych zawodach i zajęcia czołowych lokat. Cofając się pamięcią wstecz, przypominam sobie Sycowice jakie były po moim przyjeździe. Były trochę zniszczone i rozszabrowane, ale i tak bardziej zadbane i ładniejsze niż dzisiaj... Byliśmy szczęśliwi, że możemy nareszcie odpocząć, że możemy bez lęku spać w domach a nie tułać się i ukrywać po stodołach i schowkach, w obawie przed aresztowaniem czy wywózką. Pamiętam domy których już nie ma. Jeden z nich był przy wyjeździe z Sycowa do Krosna po prawej stronie, dzisiaj pod linią wysokiego napięcia i zupełnie przypadkowo mam jego fotografię w swoim albumie, inny naprzeciwko Stokłuski, po drugiej stronie ulicy. Za Góreckim gdzie mieszkał kiedyś Jankowski, był uszkodzony w czasie wojny, podobno najpiękniejszy w Sycowie domek, który został wkrótce rozebrany, a za Stanisławem Klimkiem był też bardzo ładny nowoczesny domek z białej cegły. W miejscu dzisiejszej remizy był sklep meblowy a obok, tam gdzie teraz jest sklep spożywczy GS, znajdował się warsztat stolarski. Niedaleko od tego miejsca, tu gdzie teraz mieszkają Kusiowscy była i jako budynek stoi do dnia dzisiejszego, dość okazała kuźnia. Szkoła była tu gdzie dzisiaj mieszkają Grzybowie, a plebania ewangelicka tam gdzie dzisiaj mieszka Pani Kosowiczowa. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie narzucony nam system polityczny. Na początku lat 50-tych nasiliły się naciski na tworzenie kołchozów, ale ludzie byli oporni. Ja sam wiedziałem co to znaczy i wcale tego nie ukrywałem. Wykorzystał to mający na mnie złość jeden z sąsiadów i doniósł „gdzie trzeba”. Zostałem aresztowany w sumie nie wiadomo za co, a doprowadzony do wściekłości prokurator w Krośnie, łysy kurdupel nawiedzony komunistyczną ideą zbawienia świata, wrzeszczał wymachując mi palcem przed nosem, że jestem wrogiem spółdzielni produkcyjnej i wrogiem ludowego państwa polskiego. Były to w tych czasach bardzo poważne zarzuty i nie wróżyły one nic dobrego. W czasie trwania tych wrzasków, aby nie pogarszać sytuacji nic się nie odzywałem, a kiedy tylko skończył zapytałem czy mogę coś powiedzieć, „gadaj” warknął. To, że jestem przeciwny spółdzielni produkcyjnej to prawda, ale proszę podać chociaż jedną osobę którą namawiałem do oporu. Nie odpowiadając na moje pytanie wezwał milicjanta. Do dzisiaj pamiętam jego wyrecytowane słowa : „w imieniu prawa jesteście aresztowani, w razie ucieczki broń będzie użyta”. Dwa razy siedziałem u ruskich i wiedziałem co to znaczy. Mój dramat polegał na tym, że tym razem przyszło mi siedzieć nie u ruskich, tylko u „swoich”! Przetrzymywali mnie w piwnicy, przesłuchiwali przez 9 dni, a później odesłali na Łużycką do Zielonej Góry. Dzięki wstawiennictwu życzliwych mi ludzi byłem tam tylko miesiąc. Miałem trochę szczęścia, bo jeden z współwięźniów powiedział mi, że siedzi już drugi rok, nie wie za co i nikt się go o nic nie pyta … ! Tuż przed dojściem Gomułki do władzy, akcja kołchozowa nasiliła się, a w Sycowie rozpoczęła się seria tajemniczych pożarów. Płonęły głównie stodoły, ale bratu Leonardowi podpalili oprócz stodoły również oborę i dom. Stodoła spaliła się a resztę ledwo udało nam się uratować. Zapanowała psychoza strachu, gospodarze spali w stodołach i pilnowali. Później doszliśmy do tego kto podpalał. Było to dwóch miejscowych ludzi mniejsza o nazwiska, ale działali oni za wiedzą i zgodą UB, aby zgnębić rolników i tą metodą nakłonić ich do kołchozów. Dzisiaj nie ma już tych podpalaczy w Sycowicach. Z chwilą dojścia Gomułki do władzy, zabudowania przestały płonąć. Tych tajemniczych pożarów spowodowanych z inspiracji UB było dwanaście. Kiedyś, zupełnie przypadkowo dowiedziałem się, że prawdopodobnie „odpowiednie władze” wiedzą o naszej akowskiej przeszłości i dyskretnie nas obserwują. Takich jak ja z akowską przeszłością było tu wielu, ale chcieliśmy spokojnie i normalnie żyć i nie zajmowaliśmy się polityką. Dobre gospodarowanie było i za Gomułki i za Gierka, ale z czasem rozpoczęły się nieodwracalne procesy które spowodowały upadek rolnictwa w Sycowicach. Nie była to jedna przyczyna a raczej cały ich splot. Jest to sprawa bardzo złożona i obawiam się, że nie jestem w stanie powiedzieć o wszystkich, ale wymienię przynajmniej kilka. Należy mieć świadomość, że ziemia w Sycowicach nie jest najlepsza. Przy bardzo dobrej uprawie, przy nawożeniu obornikiem i stosowaniu nawozów zielonych można osiągnąć plon zbóż do 2 ton z hektara. Zbiór ziarna w ilości trzech ton można uznać za rekordowy, ale rekordy nie zdarzają się przecież co roku. Ja stosowałem obornik raz na trzy lata, a jako poplon zawsze wsiewałem w żyto żółty gorzki łubin, który przyorywałem jesienią. Wsiewałem go w żyto w czerwcu, jak w kłosach było już z pół ziarnka zboża. Dobrze było wysiać go przed spodziewanymi opadami deszczu, dawało to zawsze bardzo dobre rezultaty. Jakby jednak nie było, zbiór dwóch czy nawet trzech ton ziarna na kilku lub nawet kilkunastohektarowej gospodarce był i jest zbyt mały, aby w dzisiejszych czasach utrzymać rodzinę. Sycowicka ziemia obowiązkowo potrzebuje wapnowania. Bardzo dobrze wiedzieli o tym Niemcy i wapnowali grunty, bo jeszcze przez kilka lat po wojnie wyorywałem z ziemi białe jego grudki. To oczywiście podwyższa koszty uprawy. Praca rolnika jest ciężka, starzy kresowi rolnicy i dobrzy gospodarze powoli zaczęli się wykruszać, a młodzi ludzie stawali się coraz bardziej wygodni. Łatwiej było skończyć nawet zawodówkę, pójść do miasta na osiem godzin pracy i nie martwić się o nic więcej. Rolnik pracuje od rana do wieczora nie licząc czasu pracy, w dni powszednie i w święta, a często zdarzało się, że dzień bywał zbyt krótki. Z czasem przestał być opłacalny chów krów a skoro tak, to odcięte zostało „darmowe” źródło bardzo dobrego, naturalnego nawozu. Cena zboża systematycznie spadała, a cena nawozów sztucznych proporcjonalnie rosła. Miało to bezpośredni wpływ na opłacalność a właściwie na nieopłacalność gospodarowania. Jeszcze za komuny w końcówce gierkowskiej kadencji, stworzono możliwość zdawania ziemi „do państwa”, w zamian za renty rolnicze. Ludzie zaczęli kombinować i w sytuacji małej opłacalności gospodarowania, niemalże masowo zdawać grunty. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, powrót do minionego sposobu gospodarowania uważam za niemożliwy. Na tą trudną kryzysową sytuację nałożył się jeszcze proces selekcji negatywnej polegający na tym, że ci bardziej wykształceni poszli do miast podejmując tam pracę a na dodatek traktując to jako awans społeczny. Tymczasem w Sycowicach pozostali emeryci i renciści którzy nie mogą już pracować, oraz ci którym nie chce się pracować i przykro to powiedzieć, ale niektórzy stoczyli się bardzo nisko. Jest pewna grupa ludzi ale pewnie nie większa niż 20 -25 osób, która znalazła zatrudnienie w Lasach Państwowych i w pobliskich miejscowościach. Zarobione pieniądze starczają jednak jedynie na bieżące potrzeby i dlatego w Sycowicach nie widać nowych domów czy inwestycji. Przydałoby się tu kilku rzutkich ludzi którzy stworzyliby coś pożytecznego dla siebie i dla innych. Szkoda, że wielu bystrych młodych mieszkańców opuściło swoją ojcowiznę, szukając szczęścia gdzieś indziej. Ja sam zdałem grunty w 1979 roku a złożyło się na to kilka przyczyn. Moja żona Walentyna zaczęła coraz częściej chorować, a rolnicy nie mieli żadnego ubezpieczenia. Po to ażeby mogła mieć możliwość korzystania ze służby zdrowia musiałem zatrudnić się w zakładzie uspołecznionym. W roku 1965 podjąłem pracę w Kółku Rolniczym a po kilkunastu miesiącach przeszedłem do Spółdzielni Usługowo Wytwórczej w Nietkowicach. Po siedmiu miesiącach pracy, to jest od 13 października 1966 roku przeniosłem się do ZASTAL-u w Zielonej Górze, gdzie z krótką przerwą przepracowałem do grudnia 1985 roku. Dojazd do pracy był bardzo utrudniony z powodu braku dobrej komunikacji i dobrych połączeń. Wyjeżdżałem o godzinie 3-ciej w nocy a wracałem na drugi dzień o godzinie 11-tej a bywało, że jeszcze później. Jednak zakład w którym pracowałem wspominam bardzo dobrze, bo był prawdziwym żywicielem mojej rodziny. Do dziś wspominam go z wdzięcznością i bardzo ubolewam z powodu jego likwidacji. 30 grudnia 1991 roku po ciężkiej chorobie zmarła moja żona. Była to dla mnie wielka osobista tragedia. Odeszła w końcu roku, a ja wbrew obecnie panującym modom nie mogłem pozwolić na to, aby święta spędziła sama w jakiejś zimnej i obcej kostnicy. Starym, polskim, kresowym obyczajem zabrałem moją Walentynę do domu, aby spędzić razem te ostatnie chwile i pożegnać się z Nią.Ludzie umierali, umierają i umierać będą, ale tajemnica śmierci i cierpienia przybliża się do tych którzy tracą bliską i kochaną osobę. Przeżyłem z Nią 45 lat i chciałem abyśmy spędzili razem jeszcze ten jeden przełom roku i aby był to nasz ostatni, wspólny Sylwester. Od tamtej pory mieszkam samotnie, odwiedzają mnie dzieci i wnuki a ja mając 85 lat prowadzę swój samochód, uprawiam kawałek pola swoim ciągnikiem i hoduję kilka świnek. Nie dlatego żebym musiał ale dlatego, że to lubię i chcę. Lubię pracować w polu, słuchać śpiewu skowronka, czuć zapach oranej ziemi i trzymać w rękach ziarno na siew. Wracam nieraz myślami do mojego kresowego domu, do tamtych pól, łąk i lasów, do śpiewu słowików i pięknego kukania kukułek a nawet do krakania wron. Z bólem serca wspominam wszystkich moich sąsiadów, bliższych i dalszych kuzynów, rodzeństwo i rodzinę mojej Żony. Wracam najlepszymi myślami do moich Rodziców, rodzeństwa i przyjaciół, którzy bezpowrotnie odeszli i do czasów które nigdy już nie wrócą… . Cześć ich pamięci…!

Cezary Woch

- KONIEC -

Tagi:

Drukuj artykuł Drukuj artykuł

3 komentarze do artykułu “System polityczny”

  1. Cezary Woch

    Kiedy dzisiaj w późnych godzinach nocnych zajrzałem na tą stronę zrobiło mi się smutno, że to już koniec tej fascynującej opowieści. Ile razy czytałem to piękne zakończenie, zawsze miałem łzy w oczach pomimo, że jestem dla Pana Edwarda zupełnie obcym człowiekiem. Przypominam sobie jak spotykaliśmy się wielokrotnie i rozmawiali , rozmawiali, rozmawiali… . Kiedy ostateczną wersję tej opowieści przedstawiłem Panu Edwardowi, po przeczytaniu zapytał mnie z uśmiechem: Panie Cezary, kto Panu tyle o mnie naopowiadał? To przecież Pan, Panie Edku i nikt więcej, czyżby coś się nie zgadzało? Nie, nie, wszystko jest w porządku, wszystko się zgadza… . Pan Gąsiewski również czytał ten tekst wielokrotnie, często w nocy. Przypominały mu się różne szczegóły które zapisywał na pożółkłych, wyrwanych z jakiegoś zeszytu kartkach, a ja to cierpliwie uzupełniałem. Ma świetną pamięć, kiedyś miał problem tego rodzaju, że nie pamiętał czy przy pożarze jakiejś stodoły spaliły się dwa wozy siana i jeden wóz słomy, czy też było odwrotnie… . Kiedy po przeczytaniu zapytałem Jego córek jak im się ta opowieść podobała, powiedziały mi, że wszystkie płakały… . Cóż można więcej dodać? Wszystko zostało zamknięte na powyższych kartach… .

  2. Mistrzu

    Cóż można tutaj dodać?
    Pan Cezary trafnie ocenił – zrobiło się smutno… Dziękujemy Panu Edwardowi za niesamowitą opowieść.
    Ja jednak napędzany chęcią szukania historii naszej okolicy znalazłem piękną ilustrację domku w dawnych Sycowicach. Jest na nim jakaś tablica informacyjna – niestety trudna do rozszyfrowania.
    Posyłam to do Grzegorza. Może gdzieś i dla tej ilustracji znajdzie się miejsce na sycowickiej stronie?
    Niestety na stronie Szklarki mam straszną posuchę – nikt nie chce ze mną pisać. Ostatnio zamieściłem ciekawostkę o hucie szkła w Szklarce.
    Natomiast grzebiąc w archiwach niemieckich natrafiłem na informację, że i Sycowice miały swoją hutę szkła – Glashütte Leitersdorf. Mówi o tym spis miejscowości Prowincji Brandenburg wykonany w 1895 roku.
    Ciekawe…. muszę poszperać głębiej.
    Pozdrawiam wszystkich

  3. Cezary Woch

    Mistrzu
    Jakkolwiek nie chcę w tej chwili tego przesądzać, ale sycowicka huta szkła to właśnie ta w Szklarce Radnickiej. Potwierdzałoby to wątek który wcześniej rozważaliśmy o przynależności Szklarki Radnickiej do Sycowic. Mam nadzieję, że wkrótce dylemat ten rozstrzygniemy ostatecznie, ponieważ będę miał wsparcie archiwalnych poszukiwaniach ze strony osoby doskonale znającej niemiecki. Jeśli potwierdzimy ten wątek, to mieszkańcy Szklarki Radnickiej będą musieli nie tylko pierwsi zdejmować kapelusze przed mieszkańcami Sycowic, ale bereciki z antenką też… . Serdecznie pozdrawiam w ten świąteczny dzień!

Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.

Skomentuj artykuł

Nasz serwis wykorzystuje pliki "cookie". W przypadku braku zgody prosimy opuœścić stronę lub zablokować możliwośœć zapisywania plików "cookie" w ustawieniach przeglądarki.