źródło zdjęcia: rzecz-pospolita.com
Edward Gąsiewski część 2 Naszą ulubioną, niemal narodową potrawą były bliny robione z tartych ziemniaków z dodatkiem pszennej mąki. Obowiązkowo musiały trochę podkisnąć a następnie były pieczone w piecu chlebowym co powodowało, że były pulchne i bardzo smaczne. Jeszcze ciepłe smarowaliśmy smalcem lub twarogiem i śmietaną. Matka piekła je zawsze w czwartek i niedzielę, poza tym jedliśmy zupy, ziemniaki i rozmaite sosy. Jak nie było do sosu mięsa to obowiązkowo był kawał gotowanego boczku. Każdy dostawał swoją porcję i musiał ją zjeść „do czysta”, nie było tak jak dzisiaj marudzenia, że to takie albo owakie. Od czasu do czasu Ojciec zabijał byka lub jałówkę, na bieżąco były bite świnie a pod jesień kastrowane wcześniej barany, które wtedy były bardzo tłuste. Kapuśniak z taką baraniną był wyśmienity. Jedzenia nam nie brakowało ale trzeba przyznać, że wielu ludzi żyło biednie a dzieci z tych rodzin chodziły
„po służbie”.
Do dnia dzisiejszego przechowuję zachowany w doskonałym stanie dokument pod nazwą
„Rejestr Pomiarowy Folwarku Antonowo”, sporządzony w roku 1938 przez mierniczego przysięgłego Narcyza Bartnikowskiego. Na dokumencie tym widnieje okrągła pieczęć z orłem w koronie. Dokument ten w dzisiejszych czasach nosiłby nazwę,
„Wypis z rejestru gruntów” i odnosiłby się do szczegółowego ich opisu. Rodzina, jak większość rodzin na kresach była dość liczna, miałem dwóch starszych braci i cztery siostry. Najstarszy brat
Konstanty służył w 75 Pułku Piechoty w Lidzie w zwiadzie konnym, a brat
Janek w 4 Pułku Ułanów w Wilnie. Jego dowódcą był pochodzący ze Stanisławowa major Zygmunt Szendzielarz, późniejszy legendarny dowódca poleskiej partyzantki AK o pseudonimie „Łupaszka”. Z uwagi na młody wiek, ja nie zdążyłem przed wybuchem wojny odbyć służby wojskowej w Wojsku Polskim. Mieliśmy dwa domy mieszkalne: jeden stary, a drugi budowany tuż przed wybuchem II wojny światowej i jeszcze nie skończony. Podwórek gospodarstwa był bardzo obszerny, mógł mieć około 70 arów. Oprócz domów otaczała go ogromna stodoła, śpichlerz i zabudowania inwentarskie takie jak obora, stajnia i duża chlewnia. Uprawialiśmy żyto, owies, pszenicę, jęczmień i ziemniaki, które zawsze były wyjątkowo dorodne. W gospodarstwie zawsze były trzy konie robocze i jeden dodatkowy, najczęściej źrebak. Mieliśmy dużo krów, hodowaliśmy świnie, cielaki i owce oraz bardzo dużą ilość drobiu. Około roku 1990 naszą Ojcowiznę odwiedziła moja najmłodsza siostra. NIE MA TAM NIC ! Nie ma budynków, nie ma żadnego z domów, nie ma owocowych drzew. Wszystko zarosło chaszczami i lasem, a nawet drogi zrobiły się tak wąskie, że ledwo można nimi przejechać małym wozem! Tam lasy są przeważnie brzozowe. Brzoza sama się rozsiewa i rośnie bardzo szybko. Niewielką część lepszych gruntów uprawia jakiś kołchoz! Życie upływało nam ciekawie i radośnie a szczególnie młodym ludziom. Lubiliśmy chodzić do dziewczyn, śpiewać i tańczyć, ja trochę grałem na dwurzędowej harmoszce. Do dziś dźwięczą mi w uszach nutki pięknych pieśni śpiewanych przez moich braci i ich kolegów. Pamiętam jak kiedyś mój sąsiad
Emanuel Butrymowicz wracał konno z parobkiem z pola i obaj śpiewali, ale jak śpiewali! Ten chwytający za serce śpiew pamiętam do dzisiaj. Warto wiedzieć, że tam rano i wieczorem płynie takie echo, że jak głośniej się krzyknie to słychać ponad kilometr. Wykorzystywali ten dar natury chłopcy pasący krowy i przepięknie śpiewali, a echo niosło ich śpiew i niosło… . Słowiki kląskały już od drugiej w nocy, kukułki całymi dniami kukały na wyścigi, a trele skowronków słychać było bez końca. Często wieczorami zbieraliśmy się u któregoś z sąsiadów na potańcówki, dwóch muzykantów rżnęło
„od ucha”, a myśmy bawili się do rana. Wśród ludzi panowała wielka solidarność, jeden mógł liczyć na drugiego i żyliśmy jak w rodzinie. Wszelkie występki karane były surowo,
„po swojemu”. W miarę upływu czasu rodzeństwo zaczęło wybywać z domu. Najstarszy brat ożenił się z jedynaczką która w wianie dostała dużo ziemi i poszedł na nową gospodarkę. Sam wybudował nowoczesną, przejazdową oborę ze stanowiskami po obu stronach dla krów i koni. Było też specjalnie wydzielone miejsce na sprzęt gospodarczy, parnik do parowania ziemniaków, śrutownik itp. Siostry również zaczęły wychodzić za mąż a Ojciec dbał o to, aby każdej wyprawić porządne wesele i aby każda dostała należyte wiano.
Cezary Woch
Drukuj artykuł
Komentarz wyraża opinie wyłącznie jego autora. Redakcja portalu sycowice.net nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skomentuj artykuł